sobota, 28 stycznia 2012

Dlaczego Internet nie potrzebuje ACTA?

Co rusz politycy próbują majstrować przy Internecie, chociaż obsługa komputera przychodzi im z trudem.
Postaram się więc wykazać, czemu Internet w ogóle nie potrzebuje praw państwowych. Nigdy nie potrzebował, zupełnie dobrze funkcjonował od samego początku.

Otóż w Internecie jest już władza. Każda strona ma swojego administratora, a ów ustala zasady i posiada władzę absolutną by je wyegzekwować. To jak królestwa z monarchiami absolutnymi. Jedynie hakerzy, na wzór baśniowych czarnoksiężników, przewyższają administratorów-królów.
Jednak w odróżnieniu od realnego świata istnieje łatwość emigracji. Jak komuś nie podoba się jakaś strona i panujące w niej zasady, ma do wyboru ponad miliard innych stron, jeśli jednak nie znajdzie, to może stworzyć własną i samemu zostać dyktatorem. Do tego wystarczy kliknięcie myszki.

Więc Internet nie jest spójnym tworem, raczej potencjalnie nieskończonym zbiorem niezależnych królestw. A jak to bywa z nieskończonością, zawiera w sobie wszystko, zarówno pozytywne jak i negatywne.

Pierwsze próby kontroli Internetu odbywały się pod przykrywką rzekomej walki z pornografią dziecięcą. To nonsens, ze względu na samą naturę Internetu.
Pedofile nie mogą umieszczać swoich fotografii na najpopularniejszych stronach, bo te mają swoje regulaminy i administratorów o władzy absolutnej, ci z pewnością zablokują materiały i zawiadomią policję. Podobnie z innymi powszechnie dostępnymi stronami, za bardzo rzucają się w oczy i ktoś się zainteresuje. Więc pedofile muszą się ukrywać na prywatnych serwerach, o ograniczonym dostępie. Przypadkowi ludzie nie mają do nich dostępu. W dodatku paradoksalnie Internet ułatwia policji wnikanie do grup pedofilskich i ich rozpracowywanie.
Jak widać, problem z pedofilią sam się rozwiązuje, nie potrzeba do tego specjalistycznych uregulowań prawnych i prewencyjnej kontroli treści.

Jest też walka z pornografią w ogólności, rzekomo ze względu na dobro dzieci. Fakty jednak są takie, że jak dziecka jeszcze "to" nie interesuje, to w ogóle nie zwróci uwagi, a jak już zacznie interesować, żaden kaganiec nie pomoże. Jak nie z Internetu, to dowie się od kolegi na podwórku.
Jedynym wyjściem z sytuacji jest rzetelna edukacja, co już powinno być w szkole, ale często nie jest, ze względu na fanatyków religijnych. Bo to religie (i po części politycy) mają interes we wpajaniu fobii oraz poczucia winy, gdyż niezadowolony tłum łatwo kontrolować, wskazując im nieuchwytnego zastępczego wroga. To nie przypadek, że im bardziej religijny kraj, tym większa frustracja i agresja wśród jego mieszkańców.

Są strony różnych ekstremistów, ale te też nikomu nie zagrażają, gdyż łatwo znaleźć stronę o przeciwnych poglądach. To nie ulica, na której grupka kiboli wszystkim przeszkadza i może komuś fizycznie przylać, w Internecie do ucieczki przed jakąkolwiek treścią wystarczy jedno kliknięcie.

Ostatnio było coś o stalkingu. Ale przecież każdy program do komunikacji i większość telefonów komórkowych mają "czarną listę", wystarczy wrzucić na nią. Przez Internet nie można nikomu zrobić krzywdy, o ile ktoś sam sobie na to nie pozwoli. Wynika to z głównej cechy Internetu - wszyscy są równi, posiadają ten sam potencjał. W realnym świecie są mężczyźni i kobiety, biali i czarni, dorośli i dzieci, bogaci i biedni, silni i słabi, w Internecie tylko połączone ze sobą umysły.

Teraz dochodzi rzekoma walka z piractwem.
Twierdzenie, że nie ograniczy to wolności słowa, jest kłamstwem lub brakiem wyobraźni. Pierwsze co robi policja kiedy złapie "podejrzanego", to sprawdzenie jego komputera, a nuż coś się znajdzie i dorzuci się kolejny zarzut do aktu oskarżenia. Nawet jeśli policja się pomyli i inne zarzuty się nie potwierdzą, to nadal będzie "sukces", bo złapali pirata. Wiadomo jak wygląda sprawa piractwa w Rosji, ale ich rząd okazał się wyjątkowo praworządny kiedy przyszło sprawdzić komputery organizacji opozycyjnej.

Prawa autorskie niech sobie obowiązują w realnym świecie, ale nie w Internecie! Tutaj są zupełnie inne zasady. Zamiast uparcie trzymać się starego, trzeba iść do przodu.
Pisarz Paul Coelho wypowiedział się w tej kwestii - został milionerem, głównie dzięki internetowemu piractwu jego książek, gdyż mogły dotrzeć do potencjalnych czytelników (np. w Rosji), a ci potem zaczęli kupować papierowe.
Jest też odwrotna sytuacja - wielu blogerów wydało książki, zawierające przedruki zawartości ich blogów. Fani mieli w formie elektronicznej, ale woleli mieć też to w ładnej oprawie.
Piractwo gier komputerowych stało się poważną plagą, zagrażającą przemysłowi. Ale ten też sobie poradził, zaczął wypuszczać internetowe dema swoich nowych gier, a pełne wersje wymagają platformy typu Steam.
Piractwo programów było plagą. Ale problem sam się rozwiązał, gdyż w biurach lepiej takich nie instalować, bo zawsze znajdzie się "życzliwy" [były] pracownik i doniesie komu trzeba. Microsoft wymyślił aktywację, Apple iOS, Android oraz Ubuntu poszły w inną stronę - założyły własne sklepy.
Internet Explorer został udostępniony za darmo, co wykończyło Netscape. Opera też w owym czasie była płatna, ostatnio jest za darmo i jakoś firma zarabia na siebie.
Teraz biadolą twórcy filmów. Jednak ostatnio główne zyski przynoszą seriale emitowane w płatnej telewizji, więc odcinki w Internecie pojawią się dopiero jakiś czas po emisji. Inne filmy, jeśli da się je wyemitować przez telewizję, to także da się przez Internet. Są już pierwsze takie przedsięwzięcia - albo płaci się niewielki abonament, albo ogląda reklamy. Megaupload zamknęli, ale w Hollywood nie skojarzyli, że sami mogą zarabiać w podobny sposób, udostępniając własne filmy.
Drobny problem mają wydawcy muzyki, ci faktycznie odnotowali spadek dochodów. Ale też dzięki Jamendo niezależni artyści mogą docierać do potencjalnych fanów. Na pewno da się coś wymyślić także wobec muzyków głównego nurtu. Możliwości jest sporo - dodatki do płyt, dołączone kupony ze zniżkami na koncerty, autografy itp.

Świat się zmienia, próby powstrzymywania tego nie mogą się udać, jedynie wszystkim zaszkodzą. Jedne potęgi upadają, rodzą się nowe. Naturalna kolej rzeczy.

----------
Pierwotnie ten wpis ukazał się na blogu DobrychProgramów.
Pojawiły się pewne kontrowersje, związane z niezrozumieniem tematyki. Wiec parę słów wyjaśnień.

Jest mowa o działalności WEWNĄTRZ Internetu, a nie poza nim! W Internecie wszystko powinno być dozwolone, co nie oznacza, że automatycznie te uprawnienia przechodzą na świat rzeczywisty. Przykładowo, instalacja pirackiego programu na komputerze nie jest już działaniem wewnątrz Internetu.
Internet to świat wyobraźni, można to sobie wyobrazić jako grę komputerową. Co za tym idzie, zamieszczone tam strony mają różną wiarygodność, więc nie można zapominać o zachowaniu dystansu do zawartych tam informacji.
Internet częściowo jest odwzorowaniem rzeczywistości, ale jest też zasadnicza różnica - wszyscy są równi i nie istnieją żadne ograniczenia.

piątek, 27 stycznia 2012

Sprawa glukometrów

Przy okazji kolejnej już ustawy refundacyjnej wynikła kwestia, którą dotychczas chyba nikt się nie interesował.
Dostrzegam pewną prawidłowość - na liście leków refundowanych są paski pomiarowe do glukometrów, ale z zeznań świadków wynika, że co roku są inne. Czyli co roku muszą kupować nowe glukometry, lub płacić pełną cenę za paski.
Sprawa jest o tyle podejrzana, iż każda nowa lista oznacza kompletne wyjście z rynku dla jednych producentów, a zyski dla innych. To są kwoty przynajmniej kilkadziesiąt milionów zł rocznie, więc jest o co zabiegać. Pytanie tylko, jak bardzo ci producenci "zabiegają"? Jaki interes mają politycy w promowaniu produktów konkretnych firm?

Glukometr to urządzenie pomiarowe, a nie lek, nie ma klinicznych badań skuteczności. Więc dlaczego jedne z nich są uważane za wiarygodne, a inne niewiarygodne? I to jednego roku są wiarygodne, drugiego już nie?
Prościej byłoby ustanowić jakieś ogólne normy, jeśli glukometr je spełnia to dostaje certyfikat i paski do niego są refundowane. Najprawdopodobniej są takie normy w przepisach unijnych, bo te obejmują wymagania dotyczące urządzeń medycznych. Szpitale nie mogą korzystać z urządzeń niewiadomego pochodzenia.

środa, 18 stycznia 2012

Święty Kościół Dinozaura

Właśnie na Facebooku montujemy stronę nowej religii - Świętego Kościoła Dinozaura.

Inspirację dostarczyła Doda swoją wypowiedzią, że woli wierzyć w dinozaury niż autorów Biblii znajdujących się pod wpływem ziółek oraz wina mszalnego. Za to została przez sąd skazana za znieważenie przedmiotu kultu (czyżby autorzy Biblii byli przedmiotem kultu?).
Nie zgadzamy się z tym wyrokiem, ponieważ narusza konstytucyjną wolność wyznania oraz światopoglądu, a co za tym idzie równość wszystkich religii wobec prawa - jeśli ktoś chce wierzyć w dinozaury lub autorów Biblii nadużywających ziół, też ma do tego prawo. Każda religia w pewnym sensie znieważa wierzenia pozostałych, ale państwo nie może preferować poglądów jednej z nich, skazując wyznawców innej. Sytuacja jest chora, zaczyna przypominać tą w Iranie, gdzie skazuje się na śmierć za samo zaprzeczenie istnienia nadprzyrodzonego bóstwa.

Przydałoby się parę łapek "Lubię to!"

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Bliskie spotkania z balonami

W powieści J. Verne'a "Pięć Tygodni w Balonie" znalazłem doskonały przykład typowego kontaktu z przedstawicielami wyżej rozwiniętej technicznie cywilizacji:
Cała ludność wioski w jednej chwili wyłoniła się ze swych kryjówek. Spoglądano w stronę balonu z przezorną ostrożnością. Tylko kilku wagangów, przyozdobionych charakterystyczną biżuterią z muszelek, śmiało podeszło do dziwnego wehikułu. Byli to miejscowi czarownicy; u pasa nosili małe, czarne dynie pomalowane tłuszczem oraz inne, równie niechlujne, magiczne akcesoria.
Powoli tłum wokół nich gęstniał, tłoczyły się kobiety i dzieci, mocniej uderzano w bębny, składano ręce i wyciągano je do nieba.
-To rytuał błagalny - rzekł doktor Fergusson. - Jeśli się nie mylę, przyjdzie nam za chwilę odegrać wielką rolę.
-Doskonale! Niechże ją pan odegra!
-Ty sam, drogi Joe, możesz stać się bogiem.
-Nie mam nic przeciwko temu, proszę pana. Któż by nie lubił kadzidła!
W tym momencie jeden z czarowników, mjanga, podniósł dłoń i gdy zapadła głęboka cisza, skierował do przybyłych kilka słów w nieznanym języku.
Doktor Fergusson, nic nie zrozumiawszy, na wszelki wypadek powiedział coś po arabsku i natychmiast ktoś z tłumu odpowiedział mu w tym języku.
Mówca z upodobaniem oddał się długiej, nudnej i kwiecistej przemowie. Doktor zrozumiał, że "Wiktoria" została wzięta za Księżyc we własnej osobie. Szlachetne bóstwo uczyniło zaszczyt ukochanej ziemi Słońca, nawiedzając ją wraz ze swymi trzema synami.
Doktor odpowiedział z powagą, że Księżyc raz na tysiąc lat wyrusza w wielką podróż, by ukazać się z bliska swoim wyznawcom. Prosi zatem, by bez skrępowania wyjawili w obliczu bóstwa swoje życzenia i potrzeby.
Czarownik odpowiedział z kolei, że sułtan, mwani, od wielu lat choruje, wznosząc modły o ratunek, i poprosił Synów Księżyca, by złożyli mu wizytę.
No cóż...

niedziela, 15 stycznia 2012

Sekret Kodu Mojżesza

Imię biblijnego Jahwe oznacza "jestem tym, który jest" (przecinek wstawiony został celowo, o czym poniżej). Nie zastanawiałem się zbytnio nad nim, zauważyłem tylko, że jest charakterystyczne dla osoby znajdującej się w stanie poszerzonej świadomości.

Jednak ktoś inny się zastanawiał. Wyjaśnienie jest zawarte w książce Jamesa F. Twymana "Sekret Kodu Mojżesza" oraz w filmie nakręconym na jej podstawie. To kontynuacja słynnej książki "Sekret".

Oto znaczenia słowa Bóg (ang. God), czyli trzy klucze do doświadczania siebie jako wcielenia Boga i wyzbycia się iluzji, że wszystko jest oddzielne:
  1. G - Giving (dawanie)
  2. O - Opening (doświadczanie)
  3. D - Desting (odczuwanie)
Dawanie i otrzymywanie dla umysłu są jednym. Dając innym, dajemy sobie, otrzymujemy. Jednak warunkiem otrzymywania jest poddanie, pokora.

To wynik działania części limbicznej mózgu, która jest pozbawiona orientacji w czasie i wobec obiektu - nie odróżnia siebie i innych, nie posiada przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, znajduje się w bezczasowym stanie pozbawionym obiektów.
Czyli po prostu podczas dawania i otrzymywania działają te same mechanizmy odczuwania nagrody, polepsza się samopoczucie. A jednocześnie zanika granica ze światem zewnętrznym, człowiek staje się jego częścią. Zostaje osiągnięty stan iluminacji.

Podano pięć zasad:
  1. Prawo manifestacji duchowej (ego zubaża)
  2. Prawo dawania i otrzymywania (esencją duszy jest wieczna i odradzająca się miłość)
  3. Prawo służby
  4. Prawo otrzymywania miłości
  5. Imię Boga
Powracając do znaczenia imienia Jahwe, już wyjaśniam, po co ten przecinek. To właśnie ów przecinek jest zaginionym sekretem kodu Mojżesza. Dzieli na dwie części:
  1. "Jestem tym" - człowiek jest tym, co doświadcza, odczuwa, każdym napotkanym człowiekiem oraz rzeczą, jednością.
  2. "Który jest" - po prostu jest, efekt bezczasowości, charakterystyczny dla iluminacji, chwila obecna.
W książce jest pewien błąd, charakterystyczny dla mistyków, czyli doświadczenie jedności ze światem i związany z tym stan spokoju umysłu brane są za jedność z Bogiem. Niezrozumienie zjawiska, wynikające z archaicznego religijnego światopoglądu. Co wcale nie oznacza, że odczucia nie są jak najbardziej realne.

Jednak zrozumiałem to, co nie dawało mi spokoju - w "Koranie" Allah (hebr. Elohim) twierdzili (w l.mn.), że są Słońcem i Księżycem, obłokami sprowadzającymi deszcz, wiatrem pchającym okręty, oceanem itd. Można to było rozumieć jako przenikającego wszystko ducha, ale jest też drugie wyjaśnienie - to były istoty z krwi i kości, znajdujące się w stanie szerokiej percepcji, jedności z Wszechświatem.

sobota, 14 stycznia 2012

Dawanie wzbogaca?

Fragment słów Kryszny spisanych w "Bhagavad Gita":
Jednakowoż bardzo trudno jest zrobić postęp tym, których umysły przywiązane są do niezamanifestowanej, bezosobowej cechy Najwyższego Pana, gdyż podążanie tą ścieżką zawsze sprawia wiele kłopotów istotom wcielonym.
A kto mnie wielbi, oddając Mi wszystkie swoje czyny, i w pełnym oddaniu Mnie się powierza, pełniąc służbę oddania i zawsze medytując o Mnie, pogrążywszy swój umysł we Mnie - tego, o synu Prthy, szybko wyzwalam z oceanu narodzin i śmierci.
Skoncentruj swój umysł na Mnie, Najwyższej Osobie Boga, i całą swą inteligencję pogrąż we Mnie. W ten sposób bez wątpienia zawsze będziesz żył we Mnie.
Mój drogi Arjuno, zdobywco bogactw, jeśli nie jesteś w stanie skoncentrować się na Mnie bez przeszkód, przestrzegaj wobec tego regulujących zasad bhakti-yogi. W ten sposób rozwiniesz pragnienie, by Mnie osiągnąć.
Jeśli nie możesz praktykować zasad bhakti-yogi, wtedy spróbuj pracować dla Mnie, gdyż przez pracę taką osiągniesz stan doskonałości.
Jeśli jednak nie jesteś w stanie pracować w takiej świadomości dla Mnie, wtedy spróbuj działać wyrzekając się wszystkich owoców swojej pracy i tym sposobem spróbuj umocnić się w sobie.
Jeśli i do tego nie możesz się zastosować, wtedy zajmij się kultywacją wiedzy. Lepszą od wiedzy jednakże jest medytacja. A lepszym od medytacji jest wyrzeczenie się owoców swojego działania, gdyż przez takie wyrzeczenie można osiągnąć spokój umysłu.
Kto nie zazdrości nikomu i jest przyjacielem wszystkich żywych istot, kto nie uważa się za właściciela niczego i wolny jest od fałszywego ego, jednakim będąc wobec niedoli i szczęścia, kto jest tolerancyjny, zawsze zadowolony, opanowany i z determinacją pełni służbę oddania - z umysłem i inteligencją skupioną na Mnie, ten jest Mi bardzo drogi.
(12.5-14)
Zaznaczam, że nie w pełni zgadzam się z tą hinduistyczną księgą, traktuję ją bardzo wyrywkowo. Uważam, że nie jest dziełem żadnego bóstwa, ale też zawiera dosyć wyrafinowane oraz przemyślane poglądy, prawdopodobnie jakiś kapłan spisał wielopokoleniowe osiągnięcia filozoficzne swojej grupy.
Cóż, nie ma ludzi nieomylnych, ani całkiem pomylonych, każdy ma coś do powiedzenia innym.

Postać Kryszny jest tu personifikacją absolutu, wprowadzoną w celu ułatwienia kontemplacji. To prowadzi do wyzbycia się własnego ego, co nie jest jednak równoznaczne zanikiem własnej osobowości, raczej powstaniem osobowości pełnej (kto tego nie odczuł, i tak nie pojmie co piszę).

Chyba też zrozumiałem, co stanowi podwaliny hinduistycznych oraz buddyjskich wierzeń o reinkarnacji i możliwości wyswobodzenia się z jej cyklu. Słowa "wyzwalam z oceanu narodzin i śmierci" można rozumieć nie jako istnienie duszy i zatrzymanie cyklu jej wcieleń, ale jako osiągnięcie takiego stanu umysłu, poczucia jedności ze światem, w którym kwestia własnej śmiertelności przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Po prostu się żyje i jest częścią wszystkiego, co wokół otacza.

Ten stan można osiągnąć dzięki medytacji, ale również poprzez "wyrzeczenie się owoców swojego działania". Hmm, ciekawe, czyżby działał wtedy jakiś mechanizm psychologiczny? Odpowiem na to pytanie w następnym wpisie, właśnie się dowiedziałem o co tu chodzi.

piątek, 13 stycznia 2012

Ach, te szatańskie balony

W powieści J.Verne'a "Pięć Tygodni w Balonie" dr Samuel Fergusson postanawia jako pierwszy człowiek przebyć Afrykę. Do tego użył bardzo nowatorskiej metody jak na ówczesne czasy, czyli balonu:
Zanim jednak wyładowano aerostat, konsul został ostrzeżony, że wyspiarze użyją siły, by do tego nie dopuścić. Fanatyczne namiętności zwykle uderzają na oślep. Wieść o przybyciu chrześcijanina zamierzającego wzbić się w powietrze wywołała niepokój. Murzyni, wzburzeni bardziej niż Arabowie, uznali ten projekt za wrogi wobec ich religii. Wyobrażali sobie, że powietrzna wyprawa zagrozi Słońcu i Księżycowi, które są obiektami kultu u ludów afrykańskich. Postanowiono więc przeciwstawić się świętokradczej ekspedycji.
[...]
W tym czasie Murzyni nadal manifestowali swój gniew, krzycząc i wściekle gestykulując. Czarownicy krążyli wśród podnieconych grup, podsycając wzburzenie. Kilku fanatyków postanowiło nawet podpłynąć do wyspy, ale przegoniono ich bez trudu.
Czarownicy i zaklinacze rozpoczęli swe magiczne obrzędy. Zaklinacze deszczu, którym się zdawało, że mogą rozkazywać chmurom, przywołali na ratunek huragany i "ulewy kamieni", jak określili grad. W tym celu zerwano liście różnych gatunków drzew rosnących na wyspie i gotowano je na wolnym ogniu, zabito też owcę w ofierze, przekłuwając jej serce długą igłą. Ale pomimo tych obrzędów niebo pozostało pogodne, nic sobie nie robiąc z ofiarnej owcy i pozostałych rytuałów.
Murzyni rozpoczęli teraz dzikie orgie, upijając się tembo, palącym napojem z orzechów kokosowych, i uderzającym do głowy piwem zwanym togwa. Śpiewy, raczej pozbawione melodii, za to bardzo rytmiczne, rozbrzmiewały do późna w nocy.
Deja vu jakieś, bo półtora wieku później w Polsce opis jest nadal aktualny (wcale nie mówię o Murzynach). Dodatkowo groziłoby oskarżenie o znieważenie przedmiotu kultu.

czwartek, 12 stycznia 2012

Słoneczny kamień wikingów

Ze skandynawskiej "Sagi Hrafnkela" (ok. 1275 roku):
"pogoda była wietrzna i burzowa [...] Monarcha rozejrzał się dookoła i nie dostrzegł nigdzie błękitnego nieba [...] później król sięgnął po słoneczny kamień i podniósł go w górę, a wkrótce dojrzał Słońce promieniujące z kamienia."
W 1967 roku duński archeolog Thorkild Ramskov zasugerował, że owym słonecznym kamieniem był kordieryt. To kryształ, znajdowany wzdłuż norweskiego wybrzeża, posiadający właściwość podwójnego załamania światła, zmieniający przy tym jasność i kolor (między niebieskim a żółtym). Pozwala to na określenie pozycji Słońca w czasie mgły i zachmurzenia, a nawet znajdującego się już za horyzontem.

Wcześniej, na przełomie lat 40 i 50. XX wieku, Amerykańskie Biuro Standardów (NBS) opracowało dla marynarki i lotnictwa kompas bazujący na polaryzacji światła:
Największe korzyści z niebiańskiego kompasu uzyskuje się, gdy zapada zmrok, a także wtedy, kiedy rejon nieba, w którym znajduje się Słońce, zostaje przesłonięty chmurami , pod warunkiem jednak, że firmament nad głową jest bezchmurny. Niebiański kompas jest zatem szczególnie przydatny, kiedy nie da się posługiwać sekstantem. Ponieważ polaryzacja światła jest największa wtedy, gdy promienie padają pod kątem prostym, kompas ten zapewnia największą precyzję w rejonach polarnych, gdzie jest też najbardziej przydatny z uwagi na długi czas trwania półmroku.
Takim kompasem posługiwali się również piloci Skandynawskich Linii Lotniczych (SAS) podczas lotów w rejonie podbiegunowym.

(Opracowano na podstawie artykułu Earla Koeninga "Czy słoneczny kamień poprowadził wikingów do Ameryki?", zamieszczonego w książce "Tajna archeologia dawnej Ameryki" pod redakcją Franka Josepha).

środa, 11 stycznia 2012

Technika w Księdze Mormona - nawigacja satelitarna

To już ostatnie z urządzeń opisanych w "Księdze Mormona":
I rano, gdy mój ojciec wstał i podszedł do wejścia namiotu, ku swemu ogromnemu zdziwieniu ujrzał na ziemi kulę misternej roboty z wyśmienitego mosiądzu. I w tej kuli umieszczone były dwie strzałki i jedna z nich wskazywała kierunek, w którym mieliśmy podążać na pustyni.
(1NEFI16, 10)
[...]
I podążyliśmy według wskazań kuli, która prowadziła nas przez żyzne obszary pustyni.
(1NEFI16, 16)
[...]
I stało się, że Pan przemówił do mego ojca i skarcił go z powodu szemrania przeciwko Niemu, aż mój ojciec mocno żałował.
I Pan powiedział mu: Spójrz na kulę i przeczytaj, co tam jest napisane.
I gdy mój ojciec przeczytał napis na kuli, przeraził się i trząsł niezmiernie, a także moi bracia, synowie Ismaela i nasze żony.
A ja, Nefi, zobaczyłem, że strzałki, które były w kuli, działały zależnie od naszej wiary w ich wskazania oraz naszej pilności i uwagi, z jaką ich przestrzegaliśmy.
I był na nich także nowy napis, łatwy do odczytania, który pomagał nam zrozumieć drogi Pana. Napis ten ukazywał się i zmieniał od czasu do czasu, zależnie od naszej wiary i pilności w zastosowaniu się do jego wskazań. I tak widzimy, że małymi środkami Pan Bóg doprowadza do spełnienia ważnych celów.
I stało się, że ja, Nefi, poszedłem na szczyt góry zgodnie ze wskazaniami kuli.
(1NEFI16, 25-30)
I stało się, że gdy związali mnie tak mocno, że nie mogłem się poruszyć, busola, którą nam Pan dał, przestała działać.
I nie wiedzieli, dokąd mają skierować statek, a gdy powstał sztorm, wielka i straszliwa burza, i przez trzy dni byliśmy miotani po wodach w przeciwnym kierunku, zaczęli się bać, że zatoną, ale nie uwolnili mnie z więzów.
(1NEFI18, 12-14)
[...]
I stało się, że gdy mnie uwolnili z więzów, wziąłem do ręki busolę, i zgodnie z moim pragnieniem zaczęła ona działać. I modliłem się do Pana, a gdy skończyłem, wiatr ucichł, burza ustała i zapadła wielka cisza.
(1NEFI18, 21)
[...]
I ja, Nefi, zabrałem także ze sobą wyryte na mosiężnych płytach kroniki i kulę, czyli busolę, którą, jak już pisałem, Pan przygotował dla mojego ojca.
(2NEFI5, 12)
[...]
A teraz, mój synu, mam ci coś do powiedzenia o tym, co nasi ojcowie nazywali kulą, przewodnikiem, a także Liahoną, co oznacza busolę przygotowaną przez Pana.
Oto żaden człowiek nie jest w stanie zrobić czegoś tak misternego. I busola ta została przygotowana dla naszych ojców, aby wskazywać im kierunek wędrówki przez pustynię.
I służyła im zależnie od ich wiary w Boga; jeśli więc mieli wiarę, że Bóg może spowodować, że wskazówki tej busoli pokażą im kierunek, w jakim mają się udać, tak się działo. Doświadczali więc cudu, a także wielu innych dokonywanych mocą Boga dzień w dzień.
[...]
I jakkolwiek cuda te następowały przy pomocy niepozornych środków, miały one wielkie skutki. Ale gdy zaniedbywali swą wiarę i nie przestrzegali przykazań, cuda te ustawały i nie czynili postępu w swej wędrówce.
Dlatego błądzili na pustyni, innymi słowy nie podążali prosto do celu, i cierpieli głód i pragnienie z powodu swych wykroczeń.
Mój synu, pragnę, abyś zrozumiał, że było to także symboliczne. Oto gdy nasi ojcowie nie zważali na busolę - a wszystko to jest doczesne - nie wiodło im się. To samo dotyczy się spraw duchowych,
albowiem zważanie na słowa Chrystusa, które wskażą ci prostą drogę ku wiecznemu szczęściu, jest dla ciebie tak samo łatwe, jak łatwe było dla naszych ojców zważanie na busolę wskazującą im prostą drogę ku ziemi obiecanej.
I pytam, czy nie jest to symbolem? Albowiem tak jak ta busola przywiodła naszych ojców, podążających za jej wskazaniami, do tej ziemi obiecanej, tak samo słowa Chrystusa, jeśli będziemy według nich postępować,, przeprowadzą nas przez tę dolinę smutku do znacznie lepszej ziemi obiecanej.
(ALMA37, 38-45)
Współcześnie takie kieszonkowe urządzenia nawigacyjne nie są niczym szczególnym. Jednak sprawa nie jest banalna, nawet w przypadku wytworu zaawansowanej technicznie cywilizacji.
Otóż urządzenia nawigacyjne określają swoją pozycję na podstawie dokonania pomiaru kilku punktów odniesienia. Czyli na powierzchni ziemi lub na orbicie musiałaby być rozmieszczona sieć nadajników radiowych. Może znajdowały się one w istniejących po dziś dzień budowlach megalitycznych? Być może tu nie chodziło o transmisję fal radiowych, ale jakiś innych? To by tłumaczyło reagowanie urządzenia również na myśli.
Inną możliwością jest kamera szerokokątna, określenie położenia następowałoby dzięki analizie obrazu ciał niebieskich (Słońca, Księżyca, gwiazd). To by tłumaczyło brak działania w czasie złej pogody (sztormu). Kulisty kształt też zdaje się na to wskazywać (obiektyw szerokokątny typu "rybie oko").
Jest też trzecia możliwość, ale o niej w kolejnym wpisie.
Czwartą możliwością jest po prostu radionamiernik - wskazywał kierunek do nadajnika, który ktoś wcześniej umieścił i co jakiś czas przenosił dalej.

(Rysunek pochodzi ze strony Space a Go Go the Elohim is coming)

wtorek, 10 stycznia 2012

Znowu ta dyskryminacja kosmitów

Stephen Hawking niedawno stwierdził, że spotkanie z cywilizacją pozaziemską może zakończyć się tragicznie dla ludzi, podobnie jak spotkanie Indian z konkwistadorami. Inni naukowcy bezmyślnie mu wtórują.

Porównanie jest w oczywisty sposób błędne, lepszą analogią byliby Amerykanie w Korei, Wietnamie, Iraku,  Afganistanie, gdzie przecież dysponowali ogromną przewagą techniczną, ale coś nie za bardzo im to wychodziło.
Otóż Indianie nie osiągnęli jeszcze etapu wiedzy naukowej. Żyli w świecie magii i duchów, które okazały się nieskuteczne wobec nowych chorób i broni palnej.
Natomiast współcześni ludzie żyją już w erze nauki, więc jakąkolwiek techniką oraz bronią kosmici by nie dysponowali, to przynajmniej niektórzy z ludzi nie wezmą tego za zjawiska nadprzyrodzone wymagające modlitwy do przebłagania, tylko postarają się zrozumieć.
A każdy wytwór techniki, nie ważne jak zaawansowany, musi się opierać na paru podstawowych prawach przyrody, które można zrozumieć (skoro kosmitom się udało, ludziom też się uda). Choćby nawet jeszcze nieznanych, ale te nie mogą być sprzeczne z już poznanymi, co najwyżej będą ich rozwinięciem.

Technika przyszłości i mentalność przeszłości to bardzo niebezpieczne połączenie, kosmici mieliby się czego obawiać.
Kontakty cywilizacji pozaziemskiej z ludźmi nie potrafiącymi jeszcze myśleć naukowo byłyby w miarę bezpieczne, bo ci nie znali innego wytłumaczenia niż bogowie oraz cuda, nie ośmielili się rozumieć czegokolwiek. Za kilkadziesiąt lat znowu staną się bezpieczne, bo ludzie już rozpoznają najważniejsze prawa przyrody, więc zetknięcie się z nową techniką nie wpłynie na ich odkrycie.

Na dzień dzisiejszy oficjalne kontakty nie byłyby możliwe, ze względu na bezpieczeństwo obydwu stron. To jakby przespacerować się z nowiuśkim iPhonem do dzielnicy nędzy w Johannesburgu opanowanej przez gangi uliczne, tenże wytwór zaawansowanej techniki nie zapewni bezpieczeństwa, wręcz ściągnie zagrożenie.

Natomiast kreowanie poczucia zagrożenia to efekt zwykłych uprzedzeń, braku zrozumienia. W przypadku kontaktu z cywilizacją pozaziemską może to się skończyć przypadkami dyskryminacji oraz agresji wobec nich.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Kultura osobista w Polsce

Jeszcze w okresie międzywojennym obowiązywał ciekawy zwyczaj - podróżnik przybywający do dworku szlacheckiego mógł liczyć na całkowicie bezpłatną gościnę oraz posiłki. Mógł zatrzymać się dowolnie długo, a nawet zamieszkać na stałe (w ten sposób znajdowali schronienie bliżsi lub dalsi krewni, którym nie powiodło się w życiu).
Pojawiały się głosy, aby wprowadzić zwyczaj zapowiadania swojej wizyty, bo niespodziewane przybycie odrywało od prac w gospodarstwie. Ale jakoś to nie mogło się przyjąć.

Wszyscy zasiadali do wspólnego posiłku (bardzo długiego i obfitego, kilka dań) i rozmawiali. Tak oto wyglądało życie towarzyskie szlachty, bogatszych mieszczan i oficerów wojska, choć pewnie biskup też się trafił.

Nie za bardzo wiem, jak następował dobór towarzystwa (może po wyglądzie i zachowaniu, słownictwie?), bo był też przypadek kobiety podającej się za Indiankę, która podróżowała do Rosji.
Natomiast zwykli bezdomni żebracy (łatwo rozpoznać po łachmanach) nigdy nie dostawali pieniędzy, ale służba zatrudniona na dworku zawsze częstowała ich jedzeniem.
Okoliczni chłopi z kolei mogli liczyć na opiekę medyczną i czasem podkradali drobne sprzęty czy zapasy (budynki z reguły nie były zamykane), jednak nie pieniądze (kradzież pieniędzy była uważana za grzech, z którego musieliby się wyspowiadać u proboszcza).

A jak to jest dzisiaj?
Przeprowadziłem pewien eksperyment. W Internecie natknąłem się na niejaką Annę Marię Sz. (nazwiska nie podam by nie wyjść na złośliwego), mistrzynię Polski i Europy we fryzjerstwie czy tam makijażu (nie znam się). Prowadzi salon w Pruszkowie, a mieszka w Komorowie. Więc napisałem do niej, zgodnie z prawdą zresztą, że dosyć często bywam w tym Komorowie w celach biznesowych i chętnie zawrę tam trochę znajomości.
Oto odpowiedź, którą dostałem pośrednictwem Facebooka:
weź wypierdalaj jakiś kurwa chory jesteś narzucasz sie wypisujesz a ja cie pierdole io nie chce na oczy widzieć dotarło kurwa mać w ten pusty chory łeb czy nie!!nękaj swoja osobą kurwa kogo innego pojebańcu
Cóż, młodsza prawie 5 lat, może przez ten czas obyczaje się zmieniły, nie wiem.
A to wcale nie był najbardziej hardkorowy przypadek, właścicielka małej warszawskiej hurtowni z e-papierosami, prawie 3 lata młodsza ode mnie, na wieść, że chcę poznać jej znajomych, zaczęła przysyłać SMS-y z pogróżkami typu "wiemy kim jesteś, nie wiesz kim jesteśmy, dopadniemy cię" + wyzwiska i niecenzuralne słowa.
To raczej reguła, nie wyjątki. Zastanawiam się, czy aby dla kamuflażu nie założyć jakiś łachmanów i nie przespacerować się z ukrytą kamerą, będzie niezły reportaż.

Dla próbujących wziąć z nich przykład przestrzegam, że podobne zachowania są karalne, od grzywny nawet po 12 lat więzienia, w zależności od konkretnej sytuacji i paragrafu.

niedziela, 8 stycznia 2012

Zapis informacji w skali czasowej (pomysł)

Używane dotychczas nośniki informacji przechowują ją w przestrzeni jedno, dwu i trójwymiarowej (np. nitka z supełkami, kartka papieru, gliniana tabliczka, dysk komputera, płyta).

A gdyby tak użyć cząstki subatomowej i zapisać informację w przestrzeni czasowej?
Cząstka zmienia swój stan kwantowy w czasie i dla przykładu stan kwantowy w czasie t1=A, t2=L, t3=A, t4=M, t5=A, t6=K, t7=O, t8=T, t9=A. Czyli w odcinku czasu od t1 do t9 zostałaby zapisana informacja ALAMAKOTA.
Im dłuższy odcinek czasu lub większa szybkość zmian, tym większa ilość możliwej do zapisania informacji. Teoretycznie pojemność informacyjna jednej cząstki jest nieograniczona.

Trochę to może być niezrozumiałe, gdyż w makroświecie przekręcając jakiś przedmiot raz w jedną, raz w drugą stronę, niczego się nie zapisze, gdyż przedmiot może mieć tylko jedno ustawienie, poprzedniego już nie ma. Jednak w świecie kwantowym to nie takie oczywiste, czas jest zupełnie czym innym.
Można to sobie wyobrazić jako przestrzeń czterowymiarową, w którym czwartym wymiarem jest czas (współcześnie czas jest piątym wymiarem, bo czwartym została nazwana einsteinowska czasoprzestrzeń). To jak film, w trójwymiarze widać tylko jedną klatkę, jeśli jednak spojrzeć w czwartym wymiarze, wygląda to jak klatki nałożone na siebie.
W dodatku według współczesnych teorii antymateria przesuwa się w czasie do tyłu (z punktu widzenia antymaterii odwrotnie, czas zwykłej materii się cofa). Kierunek i szybkość upływu czasu to tylko jeden z parametrów równań matematycznych, obliczenia mogą dowolnie przesuwać się na osi czasu. Ba, cząstki subatomowe mogą przybierać nieskończenie wiele stanów kwantowych jednocześnie.

Więc się da wykorzystać zmiany stanów kwantowych cząstek subatomowych w czasie do przechowywania informacji.
Ale jak to potem odczytać, to nie mam zielonego pojęcia. Może ktoś kiedyś wymyśli i okaże się, że to banalne?

Do czego zmierzam.
Pomysł narodził się podczas dyskusji na forum internetowym o zjawisku "pamięci wszechświata" i "pamięci materii". Najprawdopodobniej to właśnie w ten sposób Wszechświat zapamiętuje informacje.
Jeśli człowiek przebywa w jakimś pomieszczeniu, to fotony światła odbijają się od niego i uderzają w materię otaczających ścian. To powoduje zmiany stanów kwantowych cząstek subatomowych w czasie. A więc i zapis informacji w skali czasowej!
Podobnie jest z mózgiem człowieka. Kiedy przepływają przezeń bodźce zmysłowe lub myśli, to następują zmiany chemii mózgu (i odwrotnie, zmiany chemii powodują powstawanie myśli). Już kilkadziesiąt lat temu ks. prof. Włodzimierz Sedlak zauważył, że istnieje jeszcze niższy poziom funkcjonowania komórek, czyli elektromagnetyczny/kwantowy. Wynika z tego, że myśli na najbardziej elementarnym fizykalnie poziomie to zmiany stanów kwantowych cząstek subatomowych mózgu. Znowu mamy do czynienia z zapisem informacji w skali czasowej!
Mózg można sobie wyobrazić jako przestrzenny w trzech wymiarach i w czwartym czasowym. Kiedy sobie coś przypomina, jego cząstki subatomowe przyjmują stany kwantowe zbliżone do tych z chwili zapisu wspomnienia, tak jakby mózg cofał się w czasie (a właściwie to on jest rozwleczony w przestrzeni czasowej). Czyli umysł człowieka ma możliwość odczytu zapisanej w tej sposób informacji.

Więc nic nie stoi na przeszkodzie (poza brakiem pomysłu jak tego dokonać), by urządzenia techniczne też mogły odczytywać tą informację. Tego typu urządzenia mogłyby wyświetlać zdarzenia, które wydarzyły się kiedyś w danym miejscu, które wydarzyły się lub nadal dzieją w dużej odległości, a także myśli oraz emocje ludzi. Byłaby możliwość zrobienia sobie kopii zapasowej pamięci, na wypadek utraty ciała (czyli śmierci) i konieczności odtworzenia nowego. Byłyby też urządzenia, przekazujące wiedzę wprost do pamięci człowieka.

Prawdopodobnie zapis informacji w skali czasowej wyjaśnia też zjawisko pamięci wody - cząstki subatomowe mogą wymieniać się zapamiętanymi informacjami.

środa, 4 stycznia 2012

Technika w Księdze Mormona - spotkania z aniołami

Kilka kolejnych znalezionych cytatów, po kolei:
I gdy modlił się do Pana, ukazał mu się słup ognia i zatrzymał na skale przed nim; i Lehi zobaczył, i usłyszał wiele, a przez to, co zobaczył i usłyszał, drżał i trząsł się niezmiernie.
I stało się, że gdy powrócił do domu w Jerozolimie, rzucił się na łoże będąc przejęty Duchem i tym, co zobaczył.
I będąc tak przejęty Duchem został poniesiony w wizji, że ujrzał niebiosa otwarte i uważał, że zobaczył Boga siedzącego na tronie, otoczonego przez niezliczony poczet aniołów śpiewających i sławiących swego Boga.
I stało się, że zobaczył Jednego zstępującego z nieba, i Jego blask zaćmiewał blask słońca w południe.
I zobaczył także dwunastu, którzy za nim podążyli, i ich blask zaćmiewał blask gwiazd na niebie.
I zstąpili oni, i poszli w świat. I ten, który był pierwszy, przyszedł do mojego ojca i dał mu księgę nakazując mu czytać.
I gdy Lehi czytał, został przepełniony Duchem Pana.
(1NEFI2, 6-12)
Izajasz doświadcza czegoś podobnego jak biblijny Ezechiel:
W roku śmierci króla Ozjasza ujrzałem Pana, siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren jego szaty wypełniał świątynię.
Ponad tronem stały serafiny, każdy z nich miał sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swe nogi, a dwoma latał.
I wołał jeden do drugiego: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały.
Od głosu tego, który wołał, zadrżał w posadach gmach, a świątynia napełniła się dymem.
I powiedziałem: Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów.
Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce rozżarzony węgiel, który szczypcami wziął z ołtarza.
Dotknął nim ust moich i rzekł: Oto dotknęło to twoich warg: twoja wina jest zmazana, zgładzony jest twój grzech.
I usłyszałem głos Pana mówiącego: Kogo mam posłać? Kto by nam poszedł? Odpowiedziałem: Oto ja, poślij mnie!
(2NEFI16, 1-9)
Inna historia, podobna do przeżycia biblijnego Szawła:
I stało się, gdy tak chodził dążąc do obalenia Kościoła Boga, bowiem razem z synami Mosjasza potajemnie starał sę obalić Kościół i sprowadzić na złą drogę lud Pana, a postępował wbrew przykazaniom Boga i wbrew nakazom króla -
jak wam więc powiedziałem - gdy tak chodził buntując się przeciwko Bogu, ukazał się anioł Pana, który zstąpił niczym w obłoku i przemówił niczym głosem gromu, a od jego głosu zadrżała ziemia, na której stali.
I tak wielkie było ich zdumienie, gdy przyparli do ziemi i nie rozumieli słów, które im mówił.
I zawołał on ponownie: Alma, podnieś się, wystąp naprzód i powiedz, dlaczego prześladujesz Kościół Boga. Oto Pan powiedział: To jest Mój kościół i umocnię go, że tylko wykroczenia Mego ludu będą mogły doprowadzić do jego upadku.
I anioł ponownie przemówił: Oto Pan wysłuchawszy modlitwy swego ludu, a także modlitwy Almy, swego sługi, a twego ojca, albowiem modlił się on z wielką wiarą za ciebie, abyś mógł być przywiedziony do poznania prawdy. Przyszedłem więc, by przekonać cię o mocy i władzy Boga i aby stało się zadość modlitwom Jego sług według ich wiary.
Czy teraz możesz zaprzeczyć mocy Boga? Czyż od mojego głosu nie drży ziemia? I czyż nie widzisz mnie stojącego przed tobą? I jestem przysłany przez Boga.
A teraz mówię ci: Idź i nie zapominaj o niewoli twych ojców w kraju Helam i w kraju Nefi ani wielkich rzeczy, których dokonał dla nich Pan, albowiem byli w niewoli, a On ich wyzwolił. Mówię ci, Alma, idź swoją drogą, ale przestań dążyć do obalenia Kościoła, aby stało się zadość ich modlitwom, nawet jeśli ty sam zostaniesz odsunięty.
I były to ostatnie słowa, które anioł powiedział Almie, zanim się oddalił.
I Alma oraz ci, którzy przy nim byli, przypadli do ziemi i wielkie było ich zdumienie, bo na własne oczy widzieli anioła Pana i jego głos był niczym oddech grzmotu, od którego drży ziemia, i wiedzieli, że nic poza mocą Boga nie mogło tak poruszyć ziemią i spowodować, że zadrżała, jak gdyby miała się rozstąpić.
(MOSJASZ27, 10-18)
Uff, to koniec bliskich spotkań, ale nie opisów urządzeń.