piątek, 20 grudnia 2019

O śmierci

Cytat z powieści J. Verne'a "Pływające miasto":

- Co pan chcesz - odpowiedział mi doktór - takie to już prawo! Trzeba przecież umierać! Trzeba przecież usunąć się dla tych, co przychodzą! Umiera się podłóg mojego zdania, aby zrobić miejsce innemu, który ma do tego prawo! A wiesz pan, wielu ludzi umrze, podczas mego istnienia, jeżeli będę żył lat sześćdziesiąt?
- Nie domyślam się doktorze.
- Rachunek bardzo prosty - odparł Dean Pitferge - Jeżeli będę żył sześćdziesiąt lat, przeżyję dwadzieścia jeden tysięcy dziewięćset dni czyli trzydzieści jeden milijonów pięć kroć trzydzieści sześć tysięcy minut, czyli na koniec bilijon osiemset osiemdziesiąt dwa milijony sto sześćdziesiąt tysięcy sekund. Okrągłą liczbą dwa bilijony sekund. Otóż przez ten czas umrze właśnie dwa bilijony osób, które będą zawadzać następcom, i ja pójdę z kolei, kiedy będę zawadzał. Cała rzecz w tem, żeby jak najdłużej nie zawadzać.

sobota, 30 listopada 2019

Budowa elektrowni słonecznej, cz.2

Jakiś czas temu skończyłem, ale jakoś nie mogłem się zebrać do opisana.

Użyty panel ma standardowe wymiary około 1x1,6 metra, monokrystaliczny, moc 300Wp.
Zamontowany na płaskim dachu. Uchwyt to Valkbox 3 holenderskiej firmy Van Der Valk. Niestety, w polskich warunkach nie udało mi się zdobyć uchwytu na 2 lub 3 panele. Zresztą okazyjnie zakupiłem tylko jeden panel.
Instrukcję montażu można znaleźć na YouTube:

Jako obciążniki zastosowałem 12 płyt chodnikowych o wymiarach 30x30x4 centymetry (takie zalecał producent), zakupionych w Castoramie po niecałe 5 złotych sztuka. Były pewne rozbieżności w zalecanej ilości płyt pomiędzy polskojęzyczną instrukcją obsługi, a oryginalną na stronie producenta. Ostatecznie dałem po 2 płyty na każdą przednią nogę, oraz po 4 płyty na każdą tylną, sklejone po 2 sztuki klejem polimerowym dla betonu, żeby się nie przesuwało (więc z tyłu są 2 segmenty po 2 płyty na każdej nodze). Całość razem z panelem waży około 120kg.
Nie miałem jak dokręcić mikroinwertera z tyłu panela, bo panel miał tylko 4 otwory montażowe (niektóre panele mają 8), a wolałem nie ryzykować taśmą klejącą dwustronną. Więc na jedne płyty chodnikowe nakleiłem owym klejem polimerowym dla betonu znalezioną w piwnicy płytkę podłogową mrozoodporną (nie ufam zaprawom murarskim, he). Mikroinwerter (300W) ma naklejony rzep przezroczysty grzybkowy 3M, druga część rzepa do płytki i tak to się trzyma.

Te białe plamy na czarnej ramce panela, to był mój błąd. Otóż obkleiłem taśmą malarską maskującą, oraz owinąłem folią, żeby panel nie uległ uszkodzeniu podczas wciągania na dach. Później trochę się opóźniło i po ponad tygodniu nie dało się zerwać taśmy malarskiej.
Ale może zejdzie samo po pewnym czasie :)

Kabel to Bitner Bit 500 Black FR, kupiony przez Internet, bo w okolicznych hurtowniach elektrycznych czegoś podobnego nie mieli. Otóż to jest kabel odporny na niską i wysoką temperaturę, wodę (może być zakopany pod ziemią!), oraz promieniowanie UV. Cóż, jak już się kładzie przewody elektryczne na dachu, to lepiej nie ryzykować przypadkowego typu z supermarketu, w dodatku okazał się wcale nie droższy od supermarketowych.
Zastosowałem linkę 3x 1mm2. To nie wynikło ze skąpstwa. Pojawił się problem tego typu, że do mieszkania mam doprowadzone tylko przewody elektryczne 2x6mm2, to nie jest rozdzielnia elektryczna na wejściu budynku z szyną uziemiającą. Więc jak tu odprowadzić ewentualne uderzenie pioruna przez kabel 6mm2? Nie da się. Dlatego zastosowałem stopniowanie przewodu, część idąca ma dach ma zaledwie 3x1mm2, więc przy ewentualnym uderzeniu to po prostu odparuje zatrzymując przepływ energii wyładowania do instalacji w mieszkaniu, a ograniczniki przepięć poradzą sobie z takimi energiami. Od gniazdka do tablicy bezpiecznikowej mam 3x1,5mm2, reszta instalacji domowej to kable 6mm2. Łatwo przewidzieć która część pierwsza ulegnie przepaleniu :)

1mm2 to maksymalny stały przepływ prądu 15A, czyli 3,5kW przy 230V. Moja instalacja ma zaledwie 0,3kW, a nawet jak ją rozbuduję w przyszłości, to nie przekroczy 1kW, więc jest zapas.

Kabel został pogrubiony na obydwu końcach przez rurę termokurczliwą z klejem, aby pasował do wtyków.

Kolejne zabezpieczenie przed piorunami, to ustawienie panela w pobliżu komina wentylacyjnego, czyli nie jest on najwyższym miejscem w tej okolicy dachu. Już to zabezpieczenie można uznać za wystarczające.

Zrezygnowałem z uziemienia panela do instalacji odgromowej budynku. Takie połączenie jest wymagane, kiedy odległość między panelem a piorunochronem na dachu (lub inną uziemioną powierzchnią metalową) nie przekracza 0,5...0,7 metra (dokładną wartość w danych warunkach można wyliczyć z jakiegoś wzoru). To ma zapobiegać przeskokowi iskier między urządzeniem na dachu, a piorunochronem.
Przy większej odległości od piorunochronu wystarczy uziemienie przez kabel elektryczny do bolca uziemiającego w gniazdku (przewodu ochronnego).

Jako że to kabel elektryczny idący na dach, na zewnątrz budynku, narażony na wilgoć, to wymagany jest bezpiecznik różnicowy. Ja takiego nie mam w skrzynce bezpiecznikowej w mieszkaniu, więc musiałem zastosować bezpiecznik różnicowy zintegrowany z wtyczką elektryczną, Brennenstuhl model BDI-S 2 30:
Celowo kabel dochodzi od dołu do gniazdka, żeby przypadkiem woda po nim nie ściekła :)

Zastosowanie mikroinwertera wymaga zabezpieczenia przeciwprzepięciowego po stronie sieci elektrycznej 230V, co opisałem w poprzedniej części wpisu. Inwerter centralny wymagałby także ograniczników przepięć po stronie DC, a przy kablach DC idących od panela na długości ponad 10 metrów także ograniczników przy samych panelach (gdzie u licha zamontować i uziemić na dachu ograniczniki przepięć, kto wymyśla takie normy?).

Powinien być mechaniczny rozłącznik po stronie AC 230V. Ja mam trzy - jeden to bezpiecznik automatyczny chroniący to jedno gniazdko, drugi to bezpiecznik różnicowy (naciśnięcie czerwonego przycisku na tym bezpieczniku, albo przerwa w dopływie prądu, rozłączają go), natomiast trzeci wyłącznik to po prostu wyciągnięcie wtyczki z gniazdka.
Przy instalacji z mikroinwerterem nie trzeba rozłącznika po stronie DC, przy centralnym inwerterze jest wymagany, ale często sam inwerter go zawiera.

Zastosowany mikroinwerter to Envertech EVT300, jako jedyny znaleziony miał dokumenty po polsku wymagane przez polski zakład energetyczny.
Panel słoneczny też musi mieć dokumenty po polsku (kto to wymyśla?).

I to na razie byłoby na tyle.

Być może w przyszłości rozbuduję instalację o kolejny panel. Teoretycznie, w moim przypadku (średnie zużycie 20kWh tygodniowo, czyli około 100 zł rachunków za prąd za 2 miesiące) jeden taki panel pokryje 1/3 średniego rocznego zużycia energii, zimą mniej, latem może być nadwyżka. Dwa panele, to już 2/3 rocznego zużycia mniej.
Zysku finansowego z tego nie ma wielkiego, ale mnie irytowało, że licznik się kręci i trzeba płacić za prąd, natomiast słoneczko sobie świeci, często tak mocno, że trzeba włączyć klimatyzację. W słoneczny dzień taki jeden panel w zupełności wystarczy do pokrycia zużycia energii przez klimatyzację, bo budynek po termomodernizacji, więc się nie nagrzewa, tylko po południu już czuć duszne powietrze wpływające przez nieszczelności okien.

Pozostaje mi znalezienie kogoś z pieczątką, by przejrzał instalację i podbił dokumentację, bo bez pieczątki zakład energetyczny nie przyjmie zgłoszenia i nie wymieni licznika na dwukierunkowy. Wymagany jest:

  • certyfikat wydany przez Urząd Dozoru Technicznego w zakresie instalowania: kotłów i pieców na biomasę, systemów fotowoltaicznych, słonecznych systemów grzewczych, pomp ciepła, płytkich systemów geotermalnych,
  • [lub] zaświadczenie kwalifikacyjne SEP G1 E do 1kV dla elektryków,
  • uprawnienia budowlane (jeśli wymagane do robót budowlanych).

Okaże się czy się uda zalegalizować. Pewnie elektryk z uprawnieniami jak to zobaczy, to dostanie szoku i mnie obsunie. Jednak starałem się przestrzegać wszelkich norm dotyczących podłączania urządzeń elektrycznych do sieci energetycznej i prac elektrycznych. Nie jestem elektrykiem, tak tylko hobbistycznie od czasów połowy podstawówki interesuję się budowaniem elektronicznych gadżetów, w tym zasilanych z sieci elektrycznej (BHP oczywiście znam).

niedziela, 1 września 2019

Budowa elektrowni słonecznej, cz.1

Firmom się nie chciało budować tak małej instalacji, więc sam muszę zaprojektować i zbudować. Później pomyśli się nad legalizacją, albo i nie :)

Dzięki energooszczędnym sprzętom i pobierającym znikome ilości energii elektrycznej w trybie standby, udało mi się w mieszaniu zejść do zużycia poniżej 1MWh rocznie. Czyli rachunki na około 45 złotych miesięcznie.
Ale to już otarło się o dno i mocniej nie mam gdzie przyciąć, a nie chcę z niczego rezygnować, np. z czajnika elektrycznego. Dalsza obniżka jest możliwa tylko dzięki wspomaganiu, np. fotowoltaiką.

Jakież było zdziwienie firm montujących, że ja też chcę sobie zamontować z tak małymi rachunkami. Bo zazwyczaj montują ludzie z rachunkami za prąd przekraczającymi 150 złotych miesięcznie. Ja dochodzę do innego wniosku, że właśnie przy małych rachunkach można zacząć się bawić, bo instalacja będzie malutka i tania. Nie żadne 10 tysięcy złotych, ze wszystkim nie przekroczy 2 tysięcy i się zwróci w około 5 lat.
Czyli podobne podejście jak np. przy projektowaniu satelitów i innych systemów zasilanych autonomicznie, gdzie najpierw maksymalnie obniża się zużycie energii, później zastanawia jak to zasilić.

Ale wynikł problem, że firmy nie montują instalacji nawet za 5 tysięcy, to dla nich zbyt mało. Więc jestem zdany na siebie.

Najprostsza instalacja, to panel plug-in, czyli zintegrowany z mikroinwerterem. Wtyka to się do dowolnego gniazdka elektrycznego. W Polsce raczej nie do zdobycia, choć łatwo i dużo taniej można samemu zbudować, mocując 2 śrubkami mikroinwerter do panela.

Jednak przede wszystkim potrzebne jest gniazdko elektryczne. Ale gniazdka mam w mieszkaniu, a panel chcę zamontować na dachu. Trzeba dorobić dodatkowe gniazdko. Więc dorobiłem na klatce schodowej, tuż pod włazem na dach.
Schemat połączeń pokazuje rysunek:
Ostrzegam, że nie jestem elektrykiem. Znam się na elektronice i BHP przy pracach z obwodami elektrycznymi, ale elektryka to jednak trochę coś innego (aktualizowane normy itp.). Więc zrzekam się odpowiedzialności gdyby ktoś chciał powielić. Zalecam konsultowanie się z prawdziwym elektrykiem, a jak ktoś nie miał do czynienia z obwodami elektrycznymi, to zatrudnienie elektryka do robót.

Panele będą na dachu, co stwarza ryzyko przepięć i uderzeń piorunów. Gdyby umieścić niżej niż dach, to nie byłoby żadnego problemu, można wpiąć do zwykłego gniazdka, ale na dachu jest pewne zagrożenie i coś z tym trzeba zrobić.

Zastosowałem więc odgromnik klasy B+C (II, do 65 tysięcy amperów) chroniący to dodatkowe gniazdko, połączony między przewód fazowy (L) a ochronny (PE). Jednak tutaj ważna uwaga - w nowszych instalacjach powinno się stosować drugi odgromnik między przewodem neutralnym (N) i ochronnym (PE). Ja mam starszą instalację i do klatki schodowej dochodzi kabel dwuprzewodowy, gdzie N i PE są tym samym, więc stosowanie odgromnika między nimi pozbawione byłoby sensu. W nowszych instalacjach N i PE też są ze sobą połączone, ale gdzie indziej, najczęściej na wejściu do budynku i tam uziemione, jednak zaleca się odgromnik między nimi.
Na rysunku do mieszkania dochodzi kabel 3-przewodowy, bo z powodu jego uszkodzenia niedawno był wymieniany i taki elektrycy z administracji założyli, ale i N i PE są ze sobą połączone przy bezpieczniku na klatce schodowej, wcześniej był 2-przewodowy. Dla pewności przy liczniku dałem mostek zwierający (drut) między N i PE, aby zmniejszyć odległości, jednak w prawdziwych 3-przewodowych instalacjach nie zaleca się tego i trzeba montować 2 odgromniki (choć z drugiej strony, po ich zwarciu ze sobą nic złego się nie stanie, o ile przed zworą nie ma gdzieś różnicówki).

Zauważyłem, że jeden pokój ma oddzielny bezpiecznik, co trochę bez sensu, po co w tak małym pokoju oddzielny bezpiecznik :)
Więc wpiąłem kabel do bezpiecznika od pozostałych pokoi. Teraz jeden jest od wszystkich pokoi, drugi od kuchni, łazienki i ubikacji, a trzeci został pusty, prowadzący donikąd. Do tego trzeciego bezpiecznika wpiąłem nowe gniazdko na klatce schodowej. W ten sposób gniazdko ma oddzielny bezpiecznik, będący jednocześnie jego wyłącznikiem. To o tyle istotne, że instalacje słoneczne według polskich przepisów muszą mieć wyłącznik po stronie AC 230V. Te jest spełnione na dwa sposoby, właśnie tym bezpiecznikiem, albo po prostu można wyciągnąć wtyczkę z gniazdka.

Dodałem drugi ogranicznik przepięć, tym razem klasy D (do 10 tysięcy amperów), pomiędzy wejściami do bezpieczników i przewodem ochronnym PE.
Właściwie D służą do ochrony tylko pojedynczych urządzeń, a nie całych mieszkań. Jednak po przemyśleniu, to przez klatkę schodową, bezpiecznik (z tego co pamiętam topikowy 25A), oraz licznik elektryczny, to nie ma najmniejszych szans, by przepłynęło 60 tysięcy amperów, ani nawet 10 tysięcy amperów, po prostu drut w bezpieczniku i cewka w liczniku by wyparowały na długo przed osiągnięciem takich natężeń. Ogranicznik przepięć po większym przepięciu może się zewrzeć, dlatego musi być chroniony bezpiecznikiem, w tym przypadku bezpiecznikiem na klatce schodowej.
Jeśli to byłoby wejście instalacji w domku jednorodzinnym, to jednak powinien być ogranicznik B+C, akurat w moim przypadku wystarczy D, będzie czulszy :)

W zasadzie wystarczyłby tylko ogranicznik w miejscu D, dałem dwa tak na wszelki wypadek, bo okazyjnie zdobyłem dwa, akurat jeden B+C i drugi D. Gdybym kupował za pełną cenę w sklepie, to brałbym tylko jeden, bo to trochę kosztowne zabawki.

Efekt po zamontowaniu ograniczników przepięć na fotografii:
Całkiem elegancko wyszło, obeszło się bez dodawania nowej tablicy rozdzielczej. Na fotografii nie widać, że do góry i w lewo wykułem miejsce na kabel prowadzący do gniazdka, który ładnie wszedł pod plastik. Po zaszpachlowaniu nie ma śladu, choć jeszcze nie zamalowałem, ale biała szpachla i ściana.
Jest tam przewiercony otwór na klatkę schodową (trzeba uważać przy wierceniu, bo kable z licznika zazwyczaj idą w ścianie do góry, ja je zlokalizowałem detektorem).

A oto i gniazdko dorobione na klatce schodowej:
Przytuliło się do listwy od domofonu, więc nie za bardzo widać gdzie jest podłączone, że właśnie do mieszkania. Tam w środku do tyłu jest nawiercony otwór.
Nie mogłem gniazdka przesunąć choćby o milimetr w górę, więc nie zmieściła się gumowa zaślepka do przeciągnięcia kabla, stąd widać od dołu taki czarny kwadracik. Zaślepiłem ten otwór przyciętym kawałkiem grubej gumy.
Druga zaślepka jest od góry lewego gniazdka, tam można w przyszłości wyprowadzić jakiś kabel do czegoś tam, ale falownik będzie wpięty wtyczką.

Celowo zastosowałem gniazdko podwójne poziome, bo wtedy obydwa mają tak samo rozmieszczoną fazę i nie da się wtyczki wpiąć odwrotnie. W niektórych falownikach może to mieć znaczenie i nie można zamieniać przewodów, jak w zwykłych sprzętach.

Jeszcze zastosowałem kolejne zabezpieczenie przed piorunami :)
Otóż kabel dochodzący do mieszkania ma przekrój 6mm2. Do obwodów w mieszaniu to nie wiem, nie mierzyłem, ale co najmniej 2,5mm2, lub grubsze.
Kabel prowadzący do gniazdka to linka miedziana 3x1,5mm2 w podwójnej izolacji. Grubszego nie było w sklepie i mógłby się nie zmieścić w otworze średnicy 8mm, a nie miałem grubszego wiertła o takiej długości.
Kabel z wtyczką wpiętą do gniazdka będzie miał 0,7mm2 lub 1mm2. Dla kilkuset watów to w zupełności wystarczy.
W przypadku uderzenia pioruna kabelek 0,7mm2 idący z dachu po prostu wyparuje, nie ma fizycznej możliwości by przecisnęło się przez coś takiego kilkadziesiąt tysięcy amperów. Nawet jak do tego czasu przepuści kilkaset amperów, to już są energie łatwe do wyłapania przez ograniczniki przepięć i bezpieczniki. Więc to stopniowanie grubości kabla jest celowe, jak ma coś się upalić, to kabel idący z dachu, w ostateczności kabel łączący gniazdko, to nastąpi przy prądach nie czyniących szkody w instalacji elektrycznej (pojawiające się przy okazji przepięcia mogą zaszkodzić sprzętom, ale od tego są ograniczniki przepięć).
Bezpieczniki też są, ale problem z bezpiecznikami jest tego typu, że są malutkie, a przy uderzeniu pioruna może się pojawić kilkucentymetrowy łuk elektryczny i prąd będzie sobie płynął dalej. Natomiast jak kabel wyparuje, to nic przez niego już nie przepłynie. Przy uderzeniu pioruna priorytetem jest ochrona ludzi, a nie sprzętu i kabelków dochodzących z dachu.

To na tyle w pierwszym etapie budowy. Instalacja elektryczna już jest dostosowana i zabezpieczona, w ciągu kilku tygodni będę montował panele na dachu.

Jeszcze jedna uwaga - przy kablach wychodzących na zewnątrz budynku warto by zastosować bezpiecznik różnicowy. Bo wilgoć i uszkodzenia kabla mogą powodować przebicia prądu, ale o natężeniach nie do uchwycenia przez zwykły bezpiecznik np. 16A, jednak niebezpiecznych dla życia.
Ja po prostu nie miałem miejsca na tablicy dla dodatkowych bezpieczników i kabli, tam już nic się nie zmieści. Prawdopodobnie dam bezpiecznik różnicowy we wtyczce kabla dochodzącego z dachu (są też i takie).

środa, 28 sierpnia 2019

Jak wprowadzić energetykę słoneczną w Polsce?

W ostatnich latach ceny paneli słonecznych mocno spadły. Można pójść do sklepu i kupić panel 300Wp za około 400 złotych z 23% VAT.
Firmy montujące sporo sobie liczą za montaż. W efekcie na chwilę obecną najmniejsza elektrownia słoneczna jaką można sobie zamówić to około 2kWp za około 10 tysięcy złotych (3kWp kosztuje 15 tysięcy, 4kWp 20 tysięcy itd.).
2kWp to w polskich warunkach uzysk energii około 2MWh rocznie, czyli trzeba płacić rachunki za prąd co najmniej 100...150 złotych miesięcznie, dopiero wtedy montaż instalacji zaczyna się opłacać i zwraca po 8...10 latach.
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział zwroty w wysokości do 50% lub do 5 tysięcy, czyli montaż 2kWp będzie kosztował 5 tysięcy i zwróci się w 5 lat.

Nie wiem jak inni, ale ja płacę około 45 złotych miesięcznie za prąd. Bez żadnych wyrzeczeń, po prostu sprzęty stosunkowo energooszczędne, a co ważniejsze pobierające bardzo niewielkie (większości nawet nie udało mi się zmierzyć watomierzem) ilości energii w trybie standby.
Jak już rachunki za prąd otarły mi się o dno i bardziej nie spadną, a nie chcę rezygnować np. z czajnika elektrycznego i komputera stacjonarnego, to zamierzałem dalej zbić instalacją słoneczną.
Przy rocznym zużyciu energii 1MWh potrzebowałbym paneli o mocy 1kWp, aby wyjść na zero. Czyli w praktyce 3...4 panele.

Firmom się nie chciało, więc sam sobie zbuduję instalację, złożoną z 1 lub 2 paneli. I przy okazji będzie znacznie taniej (szacuję koszt instalacji na 1,5...2 tysiące). Później poszukam kogoś z pieczątką, bo bez pieczątki zakładowi energetycznemu nie wolno odebrać instalacji. Może za kilka tygodni opiszę co mi z tego wyszło.
W moim przypadku 1 panel 300Wp to 1/3 rocznego zużycia energii mniej, 2 panele to 2/3. Na razie zostanę przy takiej ilości, bo do zera rachunku i tak nie zbiję, zostaną opłaty abonamentowe i przesyłowe. Po prostu trochę irytujące jest płacić za prąd, kiedy za oknem świeci słoneczko i generuje darmową energię, którą można zmniejszyć rachunek.

Instalacja pojedynczych paneli z technicznego punktu widzenia jest bardzo prosta. Wystawia się panel na zewnątrz i podłącza do dowolnego gniazdka w mieszkaniu. Na świecie istnieją panele plug-in, z wbudowanym mikroinwerterem i kablem do gniazdka, obecnie za około 1800 złotych. W Polsce bardzo trudne do zdobycia, ale można sobie samemu taki zrobić, panel to koszt 350...550 złotych, mikroinwerter podobnie, więc całość jest 2-krotnie tańsza niż fabryczne rozwiązania.

Na fotografii fabryczny panel plug-in firmy Ziggy:
Ale powracając do mojego pomysłu...

Otóż mało kto potrzebuje instalacji słonecznych o mocy kilku kilowatów. Z tych potrzebujących mało kto chce wydać kwotę w wysokości 10-letnich rachunków za prąd. W takich warunkach energetyka słoneczna w Polsce jest w powijakach.
Więc zamiast dużych i kosztownych instalacji, lepsze byłyby te malutkie, na pojedynczych panelach. Wystarczy 1 panel wystawić w nasłonecznionym miejscu i rachunki rocznie spadają o 200 złotych, 2 panele to 400 złotych, itd. Zwraca się po 4 latach nawet bez dofinansowania. 800 złotych łatwiej wydać, niż kilkanaście tysięcy, prawda?

Wystarczy przynajmniej 1 panel na każdym budynku w Polsce (rząd bez problemu mógłby to dofinansować, bo to niskie koszty dla budżetu). Budynków mieszkalnych jest 6 milionów wg. danych GUS, wszystkich to nie wiem.
6 milionów budynków, to byłoby co najmniej 6 milionów paneli słonecznych, jeden panel to 300Wp, więc łącznie taka wielka rozproszona elektrownia miałaby moc 1,8 gigawatów. Obecnie jest chyba niecałe 0,3 gigawata oficjalnie zamontowanych paneli słonecznych w Polsce.
Koszt całości przedsięwzięcia to 4,8 miliarda i okres zwrotu wydatku 4 lata.

piątek, 21 czerwca 2019

Zestrzelenie amerykańskiego droga nad Iranem

Iran zestrzelił amerykańskiego drona. Twierdzi, że dron był nad jego terytorium. Amerykanie twierdzą, że dron był nad wodami międzynarodowymi i w odwecie wysłali wojsko. Trump w ostatniej chwili się rozmyślił i odwołał atak, ale sytuacja jest napięta...

Naprawdę nikt nie dostrzega tutaj skrajnego zidiocenia?
Przecież to tylko dron, maszyna warta kilkaset tysięcy dolarów, może kilka milionów. I z powodu tego drona ludzie chcą się pozabijać. Widocznie takie spustoszenie robi w mózgach kapitalizm. Bo sytuacja analogiczna do tej, gdyby ktoś poszedł mordować sąsiada, gdyż ten mu wybił okno.

Więc co powinni zrobić Amerykanie, gdyby byli cywilizowanym państwem? Mogą pozwać Iran do trybunału arbitrażowego, niech oddaje kasę za zniszczonego drona. Może nawet dwukrotność, bo przy zniszczeniu mienia można domagać się nawiązki. Wtedy Amerykanie kupiliby sobie nowego drona, nawet dwa. I producent dronów by się ucieszył z dodatkowego zamówienia. Jak Iran nie chciałby oddawać, wtedy można wysłać armię, niech wyegzekwuje. Chociaż to raczej nie będzie potrzebne, bo koszt wojny jest dużo wyższy niż takiego drona.
I sprawa zostałaby rozwiązana w pokojowy sposób.

Gdyby to nie był dron i zginąłby człowiek, to już dużo poważniejsza sprawa. Na pewno wtedy można by się domagać odszkodowania dla rodziny poległego, oraz dożywotniej renty z powodu śmierci żywiciela.

A nie od razu przeć do wojny...

niedziela, 12 maja 2019

piątek, 26 kwietnia 2019

Obiektywna rzeczywistość istnieje

Istnieje coś takiego jak obiektywna rzeczywistość.
Z ludźmi jest jednak taki problem, no może niezupełnie problem, w każdym razie ludzie mają taką zasadę działania, że postrzegają świat mocno subiektywnie, poprzez porównywanie z modelami utworzonymi wcześniej w umyśle.

Więc to nie świat jest ze swojej natury niepoznawalny, to natura ludzkiego umysłu uniemożliwia poznanie świata. Każda próba interpretacji świata powoduje, że ta interpretacja staje się subiektywna i nie do końca zgodna z rzeczywistością. To zawsze będzie uproszczony model rzeczywistości.

Chyba jedyny sposób na obiektywne obserwowanie rzeczywistości to zaprzestanie myślenia, zatrzymanie funkcjonowania mózgu choć na chwilę. Pomijając jakieś przypadki tragicznych wypadków, to osiągnięcie takiego stanu zatrzymania myślenia choćby na bardzo krótki ułamek sekundy wymaga lat treningu. Wtedy na ten krótki ułamek sekundy można dostrzec świat jakim jest, obiektywnie, ale kiedy po chwili mózg z powrotem zaczyna myśleć, to się tego nie pamięta, ulatuje niczym sens.
Obiektywne patrzenie na świat to nieskończona ilość informacji, mózg nie może tego przeanalizować.

czwartek, 25 kwietnia 2019

sobota, 9 lutego 2019

Kto naprawdę rządzi światem?

Są różne teorie spiskowe. Ale statystyki wskazują jednoznacznie, że wśród najbogatszych ludzi i najważniejszych polityków jest wyjątkowo wysoki odsetek psychopatów (czyli osób pozbawionych empatii), w porównaniu do ogółu społeczeństwa. Wynika to po prostu z istniejących mechanizmów selekcji.

Niedawno ktoś mi zasugerował, że szejk który przyleci własnym samolotem nikogo nie zabije, i imigrant może.
Rzeczywistość jest jednak taska, że najbogatsi rzadko kiedy kogoś osobiście zabijają. W ogóle rzadko kiedy coś osobiście robią. Od tego opłacają ludzi, aby robili za nich. Także czasem zabijali.

Jeżeli ktoś upatrzy sobie kopaliny jakiegoś kraju i chce je przejąć, to najpierw próbuje przekupić władze. Jeśli się nie uda, to finansuje rewolucję. Albo rozmawia z zaprzyjaźnionym politykiem i ten posyła armię opłacaną przez podatników. Ilu przypadkowych ludzi od tego zginie, to nie ma żadnego znaczenia (tym właśnie cechuje się brak empatii), byle by został osiągnięty cel w postaci przejęcia kontroli i zysków z wydobycia.

Tak to działa.

czwartek, 3 stycznia 2019

Jak prowadzić firmę, czyli cechy przedsiębiorcy

Ekonomiści snują różne teorie gospodarcze, całkowicie oderwane od rzeczywistości, np. coś tam bredzą o pracowitości, o konkurencji, o wolnym rynku itd. Sami nigdy nie otwierali żadnej firmy.

Tak naprawdę, osoba zarządzająca przedsiębiorstwem powinna mieć dwie najważniejsze cechy:

  1. Przewidywanie potrzeb klientów.
  2. Skąpstwo.
W przypadku monopoli, jak na przykład energetyka i wodociągi, nawet pierwsza cecha jest zbędna. Więc może omówię tą drugą.

Zarządzanie jakimkolwiek przedsiębiorstwem to przede wszystkim umiejętność cięcia kosztów. Tylko trzeba też myśleć długoterminowo, bo zbytnie oszczędności w krótkim czasie, w dłuższym mogą spowodować wzrost kosztów.

Najbardziej prymitywnym sposobem cięcia kosztów, to bezczelne obniżanie ludziom wynagrodzeń. Nie zawsze to wychodzi, bo pracownicy uciekną i nowi nie będą chcieli przyjść, poza tym będą niezadowoleni i zaczną się obijać gdy szef nie patrzy.

Więc dobry przedsiębiorca szuka oszczędności gdzie indziej. Możliwości jest sporo i gdyby dało się je wszystkie omówić, to każdy mógłby zostać przedsiębiorcą, ale to jednak wymaga pomysłowości. Więc co najwyżej mogę podać przykłady:
  • Zmiana organizacji pracy, optymalizacja stanowiska pracy, zwiększająca wydajność pracowników.
  • Informatyzacja (nie zawsze zmniejsza ilość pracy, trzeba ją wprowadzać z sensem).
  • Analiza kosztów eksploatacji pojazdów, np. w policji miejskiej i firmie taksówkarskiej, gdzie każdy z samochodów jest eksploatowany minimum kilka godzin dziennie w warunkach miejskich, bardziej opłaca się kupić droższe pojazdy hybrydowe niż tańsze klasyczne.
  • Zastosowanie odnawialnych źródeł energii, np. montaż paneli słonecznych spowoduje spadek przyszłych rachunków za prąd (nawet kilka % piechotą nie chodzi, w przypadku fabryk i supermarketów to oznacza kwotowo spore oszczędności na rachunkach).
Czyli przy analizie kosztów trzeba brać pod uwagę cały okres eksploatacji. Przykładowo, kurtka za 1000 złotych wytrzymująca 10 lat będzie tańsza niż kurtka za 300 złotych prująca się po roku.

I na tym polega cała tajemnica prowadzenia biznesu. Zadaniem przedsiębiorcy osiągnięcie zadanych celów przy jak najniższych kosztach finansowych, tak jak zadaniem inżyniera jest redukcja pracy człowieka.

To się sprawdza w każdym przedsiębiorstwie, bez znaczenia czy w gospodarce rynkowej, czy centralnie planowanej, czy w prywatnym, czy w państwowym.
Przykładowo, osoba zarządzająca wodociągami miejskimi ma za zadanie dostarczyć mieszkańcom określoną ilość wody o określonych parametrach jakościowych, przy minimalizacji kosztów własnych, np. dzięki polityce kadrowej, organizacji pracy, informatyzacji, wprowadzeniu nowych metod oczyszczania wody, albo chociażby dzięki zastosowaniu rur z nowego materiału (tańszego w przeliczeniu na cały okres eksploatacji). Nawet zmiana sposobu prowadzenia i łączenia rur może zmniejszyć koszty w wyniku mniejszego nakładu pracy przy naprawie.

Szkoda, że zarządzający przedsiębiorstwami państwowymi o tym nie wiedzą i tworzą fikcyjne stanowiska dyrektorskie dla rodziny oraz kolegów partyjnych, kupują luksusowe samochody służbowe, sponsorują budowę schodów kościelnych oraz organizacje nacjonalistyczne itp. A później jak pieniędzy nie wystarczy, to i tak rada miejska przegłosuje wyższe stawki za wodę, albo dopłatę z budżetu.

Jak widać, do sprawnego zarządzania przedsiębiorstwem nie potrzeba jego prywatyzacji, tylko umiejętności i chęci. Prywatni właściciele też często popełniają błąd nadmiernych wydatków, doprowadzając się do bankructwa.