poniedziałek, 16 stycznia 2012

Bliskie spotkania z balonami

W powieści J. Verne'a "Pięć Tygodni w Balonie" znalazłem doskonały przykład typowego kontaktu z przedstawicielami wyżej rozwiniętej technicznie cywilizacji:
Cała ludność wioski w jednej chwili wyłoniła się ze swych kryjówek. Spoglądano w stronę balonu z przezorną ostrożnością. Tylko kilku wagangów, przyozdobionych charakterystyczną biżuterią z muszelek, śmiało podeszło do dziwnego wehikułu. Byli to miejscowi czarownicy; u pasa nosili małe, czarne dynie pomalowane tłuszczem oraz inne, równie niechlujne, magiczne akcesoria.
Powoli tłum wokół nich gęstniał, tłoczyły się kobiety i dzieci, mocniej uderzano w bębny, składano ręce i wyciągano je do nieba.
-To rytuał błagalny - rzekł doktor Fergusson. - Jeśli się nie mylę, przyjdzie nam za chwilę odegrać wielką rolę.
-Doskonale! Niechże ją pan odegra!
-Ty sam, drogi Joe, możesz stać się bogiem.
-Nie mam nic przeciwko temu, proszę pana. Któż by nie lubił kadzidła!
W tym momencie jeden z czarowników, mjanga, podniósł dłoń i gdy zapadła głęboka cisza, skierował do przybyłych kilka słów w nieznanym języku.
Doktor Fergusson, nic nie zrozumiawszy, na wszelki wypadek powiedział coś po arabsku i natychmiast ktoś z tłumu odpowiedział mu w tym języku.
Mówca z upodobaniem oddał się długiej, nudnej i kwiecistej przemowie. Doktor zrozumiał, że "Wiktoria" została wzięta za Księżyc we własnej osobie. Szlachetne bóstwo uczyniło zaszczyt ukochanej ziemi Słońca, nawiedzając ją wraz ze swymi trzema synami.
Doktor odpowiedział z powagą, że Księżyc raz na tysiąc lat wyrusza w wielką podróż, by ukazać się z bliska swoim wyznawcom. Prosi zatem, by bez skrępowania wyjawili w obliczu bóstwa swoje życzenia i potrzeby.
Czarownik odpowiedział z kolei, że sułtan, mwani, od wielu lat choruje, wznosząc modły o ratunek, i poprosił Synów Księżyca, by złożyli mu wizytę.
No cóż...

Brak komentarzy: