Jednak okazuje się, że nie tylko polityków należy poddawać testom na inteligencję, ale również wyborców (albo przynajmniej nie dopuszczać do urny bez matury).
Ostatnio rząd wprowadził przepis, że sprzedawca telewizora pracującego w wycofywanym już standardzie, ma obowiązek przyjąć oświadczenie na piśmie, że klient wie co robi. Dziennik "Gazeta Prawna" spekuluje, iż przyczyni to się do podwyżki ceny telewizorów, a ludzie plują na rząd.
Przepis jest absolutnie słuszny, to dobry pomysł.
Otóż w Polsce wchodzi do użytku nowoczesny system cyfrowej telewizji naziemnej DVB-T, oparty na standardzie kodowania MPEG4 h.264. W Europie Zachodniej wdrożono wcześniej starszy standard, oparty na kodowaniu MPEG2 (podobnym do stosowanego w płytach DVD-Video) i nie bardzo opłaca go się zmieniać.
Sytuacja sprawia, że na rynku znajdują się jeszcze telewizory analogowe starszego typu, telewizory cyfrowe pracujące w standardzie zachodnim, oraz telewizory w najnowszym standardzie, który wkrótce zostanie wprowadzony w Polsce. Sprawę pogarsza jeszcze fakt, że cyfrowa transmisja jest łatwa do modyfikacji, czyli może się nieco różnić w zależności od państwa, a w USA stosuje się zupełnie inne standardy.
Osoba kupująca telewizor z reguły nie jest ekspertem od standardów telewizyjnych, a choćby nawet była, to i tak może się pogubić w gąszczu oznaczeń. I pewnego dnia ktoś taki idzie sobie do sklepu, znajduje telewizor po okazyjnej cenie, kupuje, podłącza w domu i okazuje się, że... nie działa. Sprzedawca oczywiście uchyliłby się od odpowiedzialności, bo to niby klient powinien szczegółowo zapoznać się ze specyfikacją i wiedzieć o planowanej zmianie standardu, co najwyżej teraz może sobie dokupić przystawkę dekodera za kilkaset zł.
To jakby kupić w sklepie radioodbiornik, i okaże się, że działa w standardzie japońskim (76.1-90MHz), w Europie (87.5-108MHz) prawie niczego nie odbierze. Albo supernowoczesny telefon komórkowy, który działa tylko w w standardach japońskich lub amerykańskich, a to klient powinien znać się na specyfikacjach sieci komórkowych. Przykłady nie są takie znowu wyssane z palca, zdarzało się że ktoś kupił urządzenie AGD, podłączył w domu i się spaliło, bo było przystosowane do amerykańskiej sieci energetycznej (110V/60Hz) zamiast europejskiej (220V/50Hz), pisało wyraźnie w instrukcji obsługi, a klient sam sobie jest winny bo nie przeczytał. Gdyby nie obowiązek oznaczania znaczkiem CE, zdarzałoby to się nagminnie.
Kilka lat temu w dużej sieci handlowej kupiłem okazyjnie krótkofalówki amerykańskiego standardu FRS, których używanie w Polsce jest przestępstwem, zagrożonym karą pozbawienia wolności do lat dwóch. Te częstotliwości są przydzielone do innych zastosowań, a konkretnie dawnej telefonii komórkowej Centertel, przez którą ostatnio realizuje się telefonię stacjonarną na terenach słabiej zaludnionych. Można sobie posłuchać prywatnych rozmów (choć sam nasłuch dowolnych częstotliwości jest już w Polsce dozwolony, lecz za pomocą odbiorników, a nie urządzeń nadawczo-odbiorczych).
Z tym, że ja dobrze wiedziałem co kupuję (interesuję się radiokomunikacją, a urządzenia trafiły do mojej kolekcji z powodu bardzo nietypowego rozwiązania anten, oczywiście nie wkładam baterii). Inni klienci raczej nie wiedzieli, sprzedawcy też najwyraźniej nie, dyrekcja supermarketu również.
1 komentarz:
Haha nieźle. Jak dla nie pomysł przedni. Zwłaszcza dla ludzi nie znających się na technice. Ostatnio słyszałem jak sprzedawca odpowiadał na pytania klienta: Czy te telewizory 3D to jak sobie włącze TVP1 to mi się włączy to 3d i będę mógł se tak oglądać?
Prześlij komentarz