piątek, 5 lutego 2010

Wojna i pokój

Na początku definicja.
Wojna składa się z bitew.
Bitwy polegają na tym, że stoją naprzeciwko siebie dwie bandy, wymachują oszczepami, szablami, karabinami czy co tam mają pod ręką, zarzucają tym drugim, iż są "źli", później uszkadzają siebie nawzajem, na koniec historia każdej ze stron przypisuje zwycięstwo swoim.
Zupełnie jak dzieci bijące się w piaskownicy o zabawkę. Albo kibole przeciwnych drużyn piłkarskich. Na pierwszy rzut oka widać, że wojna jest czymś głupim, niby dorośli ludzie a rozmawiać nie potrafią.

Mógłby ktoś zauważyć, że takie są realia, konflikty bywają nieuniknione. Lecz główny problem w wojną jest taki, iż nigdy nie przynosi rozwiązania konfliktowej sytuacji, tylko ją zaognia.
Nawet przewaga nie zapewnia zwycięstwa, rozwiązania konfliktu, gdyż przeciwnik przyparty do muru staje się bardziej zdesperowany i nieuchwytny.
Przekonały się o tym Stany Zjednoczone w Korei i Wietnamie, lecz nikt nie nauczył się na błędach, doszło do wojny w Iraku i Afganistanie, której końca nie widać.

Było w historii paru władców, próbujących tworzyć imperia przy pomocy armii. Żadne zbyt długo nie przetrwało.

Wniosek z tego taki, że skoro wojna niczego nie rozwiązuje, to nie ma sensu do niej się uciekać. To nawet nie żaden idealizm i miłość bliźniego, tylko logika, eliminacja rozwiązań z gruntu nieskutecznych.

Jedyny możliwy sposób odniesienia zwycięstwa wojskowego zademonstrował Jahwe w Biblii. Polega on na całkowitej eksterminacji przeciwnika.
Izraelici dostali nakaz wymordowania każdego, kogo zastaną w Ziemi Obiecanej, nie ważne czy to będzie wojownik czy cywil, mężczyzna, kobieta czy dziecko, każdy musiał umrzeć. Jeśli ktoś by ocalał, zacząłby się mścić, konflikt by nie wygasł.
Najwyraźniej ludzie nie wyciągnęli wniosku z tej lekcji i nadal bezskutecznie próbują rozwiązywać konflikty przy użyciu armii. A przecież współcześnie raczej nikt nie posunie się do całkowitego wymordowania przeciwnika. Więc żadna ze stron nie może odnieść ostatecznego zwycięstwa.

Może parę słów o wojnie w Koranie. Na ten temat narosło mnóstwo niedomówień i mitów, nawet wśród Muzułmanów.

Sprawa jest postawiona w ten sposób - wojna jest czymś obrzydliwym. Nawet w Raju, do którego mają wstęp wszyscy wybrani przez Allacha, niezależnie od religii, narodowości czy koloru skóry, pozdrowieniem będzie słowo "pokój".
Lecz prześladowania są gorsze od śmierci, więc Muzułmanie mają prawo się przed nimi bronić. Każdy, kto zginie z powodu swojej religii, ma możliwość wstępu do Raju na preferencyjnych warunkach.

Jeśli przeciwnicy złożą broń, Muzułmanie mają obowiązek odstąpić od walki, nie mogą ich skrzywdzić. Nieuzbrojeni, nie wykazujący agresji ludzie, mają być pozostawieni w spokoju.

Koran zakazuje władcom brania kredytów na cele wojenne, gdyż umożliwiają one nadmierne przedłużane konfliktów.

Należy dotrzymywać umów z niewiernymi, jeśli i oni ich dotrzymują.

Religia jest czymś dobrowolnym, przecież gdyby Allach zechciał, to mógłby ją wymusić. Jeśli ktoś nie chce przyjąć religii, to należy go zostawić w spokoju, to wyłączna sprawa pomiędzy nim a Allachem. Stąd trudno mi się zgodzić z tezą, iż prawo religijne mogłoby mieć status prawa państwowego. Przecież zmuszenie kogoś do stosowania jakiś drugorzędnych zaleceń religii sprawi, iż jego postępowanie będzie nieszczere. To człowiek sam musi decydować o swoim życiu.

Jest kilka fragmentów, które wyrwane z kontekstu pozornie mogą mówić o czymś innym (np. nakaz wymordowania mieszkańców pewnego wrogiego miasta), lecz dotyczą wojen religijnych w Arabii za życia Mahometa, kiedy to liczne grupy próbowały zniszczyć nową religię. W owym czasie nie był to zbyt cywilizowany rejon.
Stąd m.in. zakaz przyjaźni i małżeństw z "niewiernymi" - cóż, nawet w dzisiejszych czasach trudno o dogadanie się ludzi z różnych kultur, a szczególnie uznających różne systemy wartości. To najwyraźniej zalecenie, a nie bezwzględnie obowiązujący zakaz (brak konsekwencji karnych), wynika ze zdrowego rozsądku. Jest wyraźnie mowa o "niewiernych", nie zaś "nie-muzułmanach". Wydaje mi się, że słowo "wierny" należy rozumieć w szerszym kontekście, jako wyznawca którejkolwiek z religii Proroków, a nie jako przynależący oficjalnie do Islamu. Nie każdy Muzułmanin w głębi serca jest wierzący, są też nie-muzułmanie, którzy wyznają podobny system wartości.

Natomiast śmierć samobójcza nie wynika przecież z prześladowania religijnego, narusza też ogólną zasadę niestosowania przemocy wobec nieuzbrojonych ludzi oraz nadrzędną wartość życia ludzkiego. Poza tym to bezczelna próba przechytrzenia Allacha, który wedle swojego uznania decyduje o wstępie człowieka do Raju i nie lubi być w tym przymuszany (np. zakaz kultu innych bogów, oraz Posłańców, Proroków i świętych, gdyż nie mogą wpływać na Jego wolę, nie pomogą ani nie zaszkodzą).
Więc trzeba sporo złej woli i zwichrowanej mózgownicy, by interpretować słowa Koranu jako zachętę do działań terrorystycznych.

Brak komentarzy: