środa, 19 maja 2010

Abonament RTV

Ostatnio trwa kampania reklamowa, nakłaniająca firmy do płacenia abonamentu.

Ktoś, kto wymyślił przepis nakazujący płacenie od każdego radioodbiornika miał chyba jakieś zaburzenie toku myślenia, a przynajmniej kompletny brak wyobraźni. I pomyśleć, że tacy ludzie rządzą.

Idea abonamentu sięga lat dwudziestych XX wieku. Wtedy to powstawały pierwsze publiczne rozgłośnie radiowe, a w domach pojawiały się radioodbiorniki. To były wielkie drewniane pudła, ważące przynajmniej kilkanaście kilogramów, w środku miały bardzo kosztowne lampy elektronowe. By cokolwiek odebrały, potrzebna była antena w postaci kilkunastu lub kilkudziesięciu metrów drutu (to kwestia stosowania kilometrowych długości fal). Radio było luksusem.

Blisko stulecie później radioodbiorniki są niemal wszędzie - we wnętrzach słuchawek, w odtwarzaczach MP3, w telefonach komórkowych, a nawet w długopisach. I nasuwają się problemy w obliczeniach abonamentu:

  • Czy należy uwzględniać tylko radioodbiorniki kupione oficjalnie na firmę, na fakturę, czy też prywatne przynoszone przez pracowników i nie uwzględnione w spisie majątku firmy? Bo jeśli tylko kupione przez firmę, to pojawiłby się problem w rozliczeniach z urzędem skarbowym, gdyż trzeba by było uzasadnić sensowność takiego zakupu. Prościej przynieść prywatny i nie płacić abonamentu.
  • A jeśli liczyć również prywatne, to ich ilość się zmienia, nie tylko w ciągu tygodnia, ale również w zależności od pory dnia. Więc trzeba brać wartość średnią dzienną, tygodniową, miesięczną, a może wartość szczytową ilości radioodbiorników?
  • I jak je rejestrować? Trzeba by było wydelegować pracownika, który co dzień zawitałby na Pocztę i rejestrował oraz wyrejestrowywał radioodbiorniki, w zależności od ich chwilowej ilości w siedzibie firmy.

Przepisów o abonamencie dla firm po prostu nie da się przestrzegać zachowując zdrowie umysłowe.

Podobny problem jest w gospodarstwie domowym. Ktoś w rządzie nie zauważył, że w latach pięćdziesiątych pojawił się tranzystor i radioodbiornik stał się urządzeniem przenośnym. Więc naliczanie opłaty związanej z miejscem jego umieszczenia mija się z celem.

Może powinien być jeden publiczny program radiowy i jeden telewizyjny. Jednak ludziom nie podoba się, że muszą płacić za nadawanie kilku programów publicznych, w których trzeba za duże pieniądze opłacać "znanych" prezenterów czy kierownictwo, a także "ambitnych" programów, które zaspokajają tylko ambicje ich twórców, szczególnie finansowe, a sama treść jest beznadziejna. Tworzy się państwo w państwie, które samo o sobie stanowi i sobą kieruje.

Sama idea abonamentu jest przestarzała, powinna być zastąpiona innym źródłem finansowania.

-----

Ciekawe, czy niesprawny radioodbiornik to również radioodbiornik? Telefony komórkowe posiadają radioodbiorniki, które wymagają zewnętrznej anteny w postaci fabrycznych słuchawek. Kiedy słuchawki gdzieś się "zapodzieją" albo ich nie ma w komplecie, to brakuje niezbędnego do działania podzespołu, więc urządzenie jest niesprawne, nie pełni funkcji radioodbiornika. Niby jest, a go nie ma. Czy wlicza się go do ogólnej ilości radioodbiorników podlegających opłacie abonamentowej?

Albo komputer, każdy podłączony do internetu może odtwarzać audycje retransmitowane poprzez internet. Ale technicznie nie jest radioodbiornikiem. Jeśli zostałby uznany za radioodbiornik, to znowu pojawia się dylemat po odłączeniu głośników.

To nie jest sobie takie teoretyzowanie. W domu sprawa jest prostsza, wystarczy zapłacić i mieć spokój, lecz w firmach płaci się od każdego posiadanego radioodbiornika.

W Niemczech pojawił się nawet problem, czy telefon komórkowy jest telewizorem, jeśli umożliwia odtwarzanie transmisji telewizyjnych nadawanych przez internet.

Oczywiście inteligentni ludzie u władzy bez problemu znaleźliby rozwiązanie tych dylematów, ale ze świecą takich szukać. Znacznie prostszych problemów nie potrafią rozwiązać. Można przejść nad tym do porządku dziennego, ale wraz z rozwojem techniki problemy zaczną się nasilać.

-----

Przykładem nasilania się problemów są choćby badania nad procesem starzenia się. Może minie rok, może sto lat, ale w końcu zostaną odkryte sposoby przedłużania życia, nawet kilkukrotnego. Rządzący martwią się starzeniem społeczeństwa, że za 50 lat będzie zbyt dużo ludzi w wieku emerytalnym (60-65 lat) i nie będzie miał kto na nich płacić. Ale za 50 lat średnia długość życia może podskoczyć do tysiąca lat, czyli 50 lat pracy i 950 lat wypoczynku. Wieku emerytalnego też nie za bardzo można przesunąć, nie wszyscy mają na tyle ciekawą pracę by w niej wytrzymać przez pięć stuleci. Zakaz przedłużania życia też niewiele pomoże, bo zawsze znajdą się chętni by go złamać, szczególnie ci najbogatsi. Z drugiej strony dłuższe życie najbogatszych będzie jawnie niesprawiedliwe, co spowoduje niepokoje społeczne.

A to tylko jeden z wielu przykładów problemów, jakie niesie ze sobą przyszłość. Dotychczasowe podejście rządzących, żeby tylko dorwać się do stołków i jakoś to później będzie, nie zda egzaminu.

Brak komentarzy: