Wczoraj oglądałem film o meksykańskich emigrantach i [znowu] zobaczyłem, jakie spustoszenie wywołują ideały wymyślane przez Kościół, które nie mają żadnego pokrycia w księgach, na które niby się powołuje.
Jednym z "grzechów głównych" jest lenistwo. Powszechnie wiadomo, niezależnie czy ktoś jest katolikiem czy tylko żyje w zachodniej cywilizacji, że lenistwo jest czymś "złym" (a zło trzeba tępić!). Człowiek "powinien" być pracowity i zaradny, inaczej to pasożyt szkodzący społeczeństwu, żerujący na pracy innych (przynajmniej takie jest mniemanie).
Z drugiej strony, człowiek powinien kochać bliźniego.
Które z tych przykazań jest ważniejsze? O miłości bliźniego mówił Jezus, o złym lenistwie dorzucił od siebie Kościół (co jest ewidentnym zakłamaniem, bo księża sami nie mają zbyt ciężkiej pracy).
Powracając do wątku meksykanów. Jako "dobrzy" chrześcijanie bardzo chcą być pracowici i przydatni społeczeństwu, ale nie mogą, sytuacja w ich kraju na to nie pozwala. Szukają więc szczęścia w Stanach Zjednoczonych. I tu jest problem.
Bo albo są uważani za pasożytów, nic nie robiących i żerujących na świadczeniach fundowanych im przez amerykańskich podatników, albo wręcz przeciwnie, znowu wzbudzają nienawiść swoją pracowitością, gdyż przez nią odbierają pracę samym amerykanom. Wrócić nie mają do czego. I tak źle, i tak niedobrze. Politycy i duchowni (pewien pastor się wypowiadał w tym filmie), którzy jak wiadomo nigdy nie rozwiązują problemów ludzi bo nie potrafią, nie są inżynierami i naukowcami, nakazują meksykanom przestrzeganie amerykańskiego prawa. Czyli w praktyce wymarcie z głodu. Istny paragraf 22.
Widocznie przykazanie kościelne jest ważniejsze od Jezusowego, które zmienia się na: "kochaj bliźniego, jeśli nie jest cudzoziemcem, innowiercą, nie pracuje w konkurencyjnej firmie, nie chce się zatrudnić w twojej firmie, nie jest inny w jakikolwiek sposób (itp.), niech wraca do siebie, co z oczu to z serca". Czyli de facto i tak nie da się stosować w praktyce słów Jezusa, ale księża są uważani za potrzebnych, bo gdyby nie oni nikt by społeczeństwu nie wszczepiał ideałów, jacyż to ludzie powinni być a nie są. Cóż z tego, że nie da się ich przestrzegać, to wina nadprzyrodzonego zła i szatana.
Naukowiec w takiej sytuacji postąpił by zupełnie inaczej. Nie stara się dostosować świata do wydumanych ideałów, ale badać go takim jaki jest, nie wierzy też w istnienie nadprzyrodzonego zła. Z kolei inżynier szacuje zasoby i znajduje sposób na ich optymalne wykorzystanie.
Jeśli praca ludzka jest dobrem deficytowym (albo zbyt mało pracowników, albo pracodawców, rozpowszechnienie pracy maszyn), a przecież zasad matematyki się nie zmieni (ekonomiści próbują, efektem są kryzysy), jedynym rozwiązaniem okazuje się właśnie... lenistwo, zlikwidowanie przymusu pracy. Kiedyś niezbędnym do przeżycia było, aby 90% społeczeństwa pracowało na roli, 5% było rzemieślnikami w miastach, pozostałe 5% to arystokracja wyzyskująca pozostałych (nie zapominajmy, że to nie chłopi ani nie rzemieślnicy dokonywali odkryć naukowych). Teraz poniżej 3% pracuje na roli i jest w stanie wyżywić resztę, niecałe 3% pracuje również przy produkcji i dostarcza wszelkich niezbędnych dóbr. A to dopiero początek automatyzacji i komputeryzacji.
Przyjmijmy, że w przyszłości do wytworzenia żywności i dóbr potrzebna będzie praca 5% ogółu społeczeństwa. W zasadzie wystarczyłby 1%, ale po co mają się przemęczać, niech te 5% pracuje na 1/5 etatu. Reszta może się lenić do woli. Takim oto sposobem lenistwo likwiduje biedę na świecie, znikają wszelkie antagonizmy, konflikty i przestępczość, zapanuje dobrobyt i szczęście.
To trochę uproszczony opis, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, ale aby ludzkość przetrwała niezbędna jest zmiana paradygmatu, umożliwienie ludziom funkcjonowania bez konieczności posiadania zarobkowej pracy (zniknie choćby problem emigracji). Już przy współczesnej technice da się tego dokonać. Oni wcale nie żerują na pracy innych, bo dobra produkują maszyny, a największe zyski w gospodarce mają prawdziwi pasożyci - spekulanci (och przepraszam, inwestorzy giełdowi) i banki.
Drugą niezbędną kwestią jest zmiana sposobu edukacji, mająca za zadanie rozbudzanie ludzkiej kreatywności. Wcale nie musi pracować te 5% społeczeństwa na 1/5 etatu, niech każdy statystyczny obywatel coś zrobi dla innych przez 1% swojego czasu i to wystarczy. Jedni zrobią mniej niż inni, drudzy więcej, każdy wedle własnych predyspozycji, ale średnia wypadnie znacznie powyżej tego minimalnego 1%, bo kreatywny człowiek nie lubi się nudzić, chce działać, szuka wyzwań w życiu.
I historia zatacza koło, powraca do słów Jezusa. Da się stworzyć społeczeństwo oparte na szacunku do każdego człowieka, nie da się opartego na przymusie pracy zarobkowej. Kiedyś było odwrotnie, ale w międzyczasie wymyślono maszyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz