Obecnie uważa się, że w rozwoju płodowym wszystko dzieje się za sprawą lokalnych reguł rządzących pojedynczymi komórkami. Organizm wyłania się sam, wskutek nakładania się lokalnych oddziaływań poszczególnych komórek.
To jest argumentem, że ponoć organizmy nie mogły zostać wcześniej zaprojektowane w całości, a z drugiej strony na podstawie analizy DNA nie można odtworzyć wyglądu organizmu. Teoretycznie, w praktyce potrzeba nie duchów lecz laboratorium, wiedzy z zakresu inżynierii genetycznej, oraz szczegółowej komputerowej bazy danych, opartych na badaniach statystycznych istniejących genomów (kiedyś to będzie możliwe, na razie szczegółowa analiza całego DNA jest bardzo kosztowna).
Drugim argumentem, chętnie przytaczanym przez fanatyków teorii ewolucyjnego pochodzenia wszystkich gatunków, jest istnienie tzw. śmieciowego DNA, czyli jakieś 98% genomu, nie uczestniczącego w kodowaniu białek. Mają to być ponoć nieaktywne już geny, będące pozostałością po wcześniejszych etapach ewolucji. Jeśli ich zabraknie, nic się nie zmieni. To już jawne kłamstwo.
Człowiek ma zaledwie 21500 aktywnych genów, muszka owocowa 13500 aktywnych genów, maleńki nicień Caenorhabditis elegans 19000 aktywnych genów.
Jako jeden z pierwszych badaniem zjawisk powstających podczas formowania zarodka zajmował się Sydney Brenner, współodkrywca mRNA. Jego uwagę przykuł nicień Caenorhabditis elegans, którego organizm składa się z 558 komórek w przypadku larwy i 959 komórek w przypadku dorosłego osobnika, co oznaczało zaledwie 11 podziałów pierwszej zapłodnionej komórki. Za swoje badania, wraz z sir Johnem Sulstronem i H. Robertem Horvitzem, dostał Nagrodę Nobla z fizjologii i medycyny z 2002 roku.
Odkrył, że chociaż wszystkie komórki w organizmie zawierają takie same geny, to ich podział jest asymetryczny, drobne różnice chemiczne wywołują ekspresję innych genów, dzięki czemu komórki stają się wyspecjalizowane, tworzą np. mięsień czy gardło.
Oczywiście, można próbować prowadzić badania statystyczne, przyporządkowywać grupy genów poszczególnym cechom. Im więcej badań, tym lepsze modele i przewidywania, choć efekt raczej nigdy nie będzie dokładnie taki, jak zamierzony. Zajmuje się tym dziedzina nauki nazywana evo-devo.
Na początku lat 80-tych XX wieku niemieccy naukowcy, Christiane Nusslein-Volhard oraz Eric Wieschaus, za pomocą różnych związków chemicznych wywoływali losowe mutacje u muszek owocówek, następnie powstałe cechy (np. dodatkowe skrzydła i nogi) przyporządkowywali poszczególnym zmianom genetycznym.
Okazało się, że wczesnym etapem rozwoju zarodka muszki zarządza jeden odcinek DNA jednego chromosomu, nazywany Hox (od homeobox), składający się z zaledwie 180 liter DNA, tworzących 15 genów (u ludzi jest niewiele więcej). Ich kolejność definiuje kształt powstającego zarodka, jej zmiana tworzy mutanty np. z poprzestawianymi kończynami.
Geny są bardzo podobne u wszystkich gatunków, można je pomiędzy nimi przenosić, i to z ciekawymi efektami. W przypadku gatunku muchy bez oczu można wstawić gen oczu od myszy. Mucha urodzi się z oczami, ale nie z ssaczymi, tylko owadzimi (owady mają oczy złożone z wielu małych i prostych oczek).
Okazało się, że te pojedyncze aktywne geny odwołują się do innych aktywnych genów (kodujących białka) oraz do informacji zapisanych właśnie w "śmieciowym" DNA, które pełni funkcję przełączników sekwencyjnych sterujących kolejnością białek wytwarzanych przez aktywne geny.
Każda komórka organizmu ma takie samo DNA, tylko korzysta z innego fragmentu, stosowanie do pełnionej funkcji.
Kojarzę fotografię człowieka z piórami zamiast brody, chyba w XIX wieku występował w amerykańskim cyrku. Innych przypadków też było kilka, np. rodzina pokrytych sierścią ludzi-wilków. Dziś wiadomo, że wirusy potrafią przenosić geny pomiędzy gatunkami oraz zastępować fragmenty DNA w komórkach, które atakują. Uważano to zjawisko za niegroźne, bo przecież "śmieciowe DNA" i tak niczego nie koduje. A jednak.
Ostatni akapit to mój pomysł wyjaśnienia zjawiska tych dziwnych i rzadkich mutacji u ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz