wtorek, 17 listopada 2009

Idzie raczek nieboraczek

Ostatnio głośno jest o pewnych serwisach internetowych, które taktują zalogowanie się jako podpisanie umowy. To ewidentne cwaniactwo.

Czy na pewno mamy tu w ogóle do czynienia z zawarciem umowy?
Czy taka firma posiada jakąkolwiek umowę, podpisaną przez klienta? Coś mi się nie wydaje. Na stronie internetowej można co najwyżej zamieścić regulamin korzystania z usługi, lecz jest to tylko informacja o pewnych zasadach korzystania z serwisu i zobowiązania osób go prowadzących, które ich wiążą jako oświadczenie woli wygłoszone publicznie, nie zaś korzystających ze strony, bo to nie one zamieściły ten regulamin.
Natomiast umowa musi mieć formę pisemną i być podpisana przez obydwie strony, ewentualnie formę elektroniczną, podpisaną podpisem cyfrowym kwalifikowanym. Bez podpisu cyfrowego plik elektroniczny może ulegać łatwym modyfikacjom.

Zawarcie umowy kupna-sprzedaży następuje w chwili zapłaty za produkt. Tak samo jest w realnym życiu, jeśli zapłaciliśmy, możemy się domagać wypełnienia zobowiązania. Sami możemy zaciągać też inne zobowiązania, ale w formie pisemnej, w formie ustnej potrzebni są świadkowie (w celach dowodowych).

Czyli, jeśli nie została dokonana zapłata, to nie doszło do zawarcia umowy kupna-sprzedaży. A kliknięcie myszka na cokolwiek nie oznacza zawarcia umowy, gdyż na stronie wysuwającej roszczenie ciąży obowiązek udowodnienia faktu zawarcia umowy.

Jeśli przyjdzie pocztą jakaś faktura, bo kiedyś coś gdzieś kliknęliśmy, to możemy ją po prostu wyrzucić i nie przejmować się. Jeśli przyjdzie listem poleconym, to co najwyżej możemy odpisać, że nie zawieraliśmy żadnej umowy. I kto udowodni, iż to akurat my kilkaliśmy myszką? Może to był zawistny sąsiad, albo ktoś chciał nam na złość zrobić?
Paradoksalnie, jeśli zapłacimy, wtedy właśnie potwierdzamy zawarcie umowy. Dlatego nie można dać się zastraszyć komornikiem i rejestrem dłużników. Coś kojarzę, że straszenie działaniem organów państwowych podpada pod groźbę karalną, na pewno tego robić nie można bez konsekwencji prawnych.

Serwery przechowują adresy IP osób, które z nich korzystają. Lecz umowa kupna-sprzedaży jest umową cywilną, właściciel serwera nie może się domagać od dostawcy internetu danych jego abonenta, udzielenie ich narusza przepisy o ochronie danych osobowych. Jedynie w przypadku spraw karnych (przestępstw) policja lub prokuratura mogą wnosić o udzielenie im tych informacji.
Pozostaje też kwestia wiarygodności logów osoby wysuwającej żądanie.

Osoby prowadzące serwisy internetowe w zasadzie zdane są na łaskę osób z nich korzystających, nie na odwrót. Jeśli klienci nie zapłacą w terminie za usługę, albo łamią regulamin lub przepisy prawa, to po prostu pozbawia się dostępu. Nic innego nie można zrobić.

Jestem zdania, że umów należy dotrzymywać, ale w pewnych przypadkach są one ewidentną próbą wyłudzenia.

Brak komentarzy: