Właśnie wymyśliłem hipotezę, że nadmiar własności prywatnej jest przyczyną depresji. W zasadzie nie tyle wymyśliłem, co obserwuję na sobie, bo z racji mocno okrojonych finansów nie mogę kupować nowych rzeczy i te co już mam zaczynają mnie przytłaczać. Jak wywalę do utylizacji reklamówkę lub dwie jakiś kabelków, zasilaczy, sprężyn, uszczelek i nie wiadomo czego jeszcze, to zawsze mi się humor poprawia, im więcej wyrzucam tym mi lżej.

Hipoteza jest następująca:
Nadmiar jest przytłaczający, więc ludzie zaczynają brać udział w wyścigu szczurów, kupują nowe rzeczy i wyrzucają stare acz sprawne, by ich środowisko życia ulegało zmianom. To by wyjaśniało moje spostrzeżenie, że tylko przedmioty przytłaczają, ale już nie przyroda, w przyrodzie panuje ciągły ruch i zmiana, więc tak nie wypala mózgu jak martwa własność.
Świat zewnętrzny ma odbicie wewnątrz mózgu, w połączeniach między neuronami, tworzy się tam model świata niezbędny do funkcjonowania (mózg porównuje bodźce z modelem i na podstawie tego przewiduje). Gdy rzeczy jest za dużo i są one statyczne, nie ma pobudzania różnych neuronów i niektóre się przegrzewają.


Ciekawe artykuły:
Artykuł o minimalizmie.
Kobieta, która od 15 lat nie używa pieniędzy.
Dom w śmietniku, zamiast śmietnika w domu.