Zastanawia mnie, czy są jakieś powiązania między stanem umysłu a ryzykiem zachorowania na nowotwory. Tzn. czy może być jakiś mechanizm, który przedkłada nieakceptację siebie na próbę odrzucenia przez mózg własnego ciała, w ten sposób zmiany ekspresji genów i uaktywnienia się procesów nowotworzenia.
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie taka hipoteza. Bo słyszałem o przypadkach cofnięcia się nowotworu po zmianie sposobu myślenia i patrzenia na świat (choć to oczywiście mogły być przypadki losowe, nie mające nic wspólnego z psychiką). W takim razie leczenie należałoby połączyć z psychoterapią.
Ludzie lepiej się czują po pozbyciu się z domów niepotrzebnych śmieci, a w jednym przypadku ktoś po diagnozie nowotworu i śmierci po kilku miesiącach wziął ogromny kredyt, rzucił pracę i zaczął wieść życie takie jakie chciał (brak stresu, podróże, zabawa). No i mu się ten nowotwór spontanicznie cofnął. Ale chyba kredyt został.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz