Mam informację z kilku niezależnych źródeł (poczynając od jasnowidzów, poprzez proroków, skończywszy na matematykach), że kryzys ekonomiczny będzie się pogłębiał, jeszcze kilka wzlotów i padnie. Pieniądze będą warte mniej niż papier na którym zostały wydrukowane (co akurat niekoniecznie jest złą wiadomością dla spłacających kredyt mieszkaniowy). Niestety, rządy będą starały się kurczowo trzymać dawnego systemu, co jeszcze pogłębi problem, wybuchną zamieszki a nawet wojny. Ludzkość może nie przetrwać, a jak przetrwa to wprowadzi gospodarkę opartą na zasobach, bez pieniędzy.
Ale nawet bez tak pesymistycznego scenariusza łatwo można przewidzieć kierunki rozwoju wydarzeń w przyszłości. Zbliżają się wybory, więc może opowiem co bym zrobił gdybym kandydował i wygrał. Tak się składa, że niezależnie od przewidywanego scenariusza przyszłych wydarzeń działania byłyby podobne, bo nie ma innego wyjścia.
Po pierwsze - dostarczenie ludziom żywności i wody. Bez tego nikt nie przeżyje, a zmuszanie ludzi do walki o byt jest po prostu sadyzmem.
Tak się składa, że na świecie jest nadprodukcja żywności. Prawidła ekonomii powinny sprawić, że żywność będzie tanieć i stanie się coraz bardziej dostępna. Niestety tak się nie dzieje, w dodatku za sprawą interwencji rządów. Otóż żadna gałąź przemysłu nie może sobie pozwolić na obniżki cen, bo to grozi bankructwem i kłopotami dla całej gospodarki, więc ceny powinny być stabilne lub mieć tendencję zwyżkową. Dlatego aby ograniczyć produkcję żywności i utrzymać ceny, Unia Europejska oraz Stany Zjednoczone dopłacają rolnikom. A jak za dużo wyprodukują żywności, to jest ona skupowana i niszczona. Efekt uboczny tego jest taki, że część ludzi na świecie żyjących poniżej granicy ubóstwa przymiera głodem, nie stać ich na jedzenie. Żadne bajki o modyfikacjach genetycznych roślin likwidujących głód na świecie nie pomogą, ich po prostu nie stać. Ta grupa będzie się powiększać.
Czyli przydzielanie ludziom podstawowych racji żywnościowych nie stanowiłoby obciążenia finansowego dla rządu, ten dalej płaciłby rolnikom jak płaci, tylko za produkty, a nie za brak produktów.
Teraz kwestia wody. Jak wiadomo ciągle drożeje, pomimo wypompowywania jej z tej samej dziury w ziemi. Jeśli wodociągi są komunalne, to najwyraźniej ukryty podatek, który wszyscy muszą płacić. Jeszcze gorzej kiedy wodociągi są prywatne, wtedy nic nie powstrzyma niebotycznego wzrostu cen, ten zawsze następuje. Co rusz jakiś upośledzony (lub chciwy na łapówki) polityk wyskakuje z propozycją prywatyzacji wodociągów - łapy precz od wody!, niech sobie robią biznes gdzie indziej zamiast okradać bezbronnych ludzi. Przewiduje się, że woda będzie towarem deficytowym, co oznacza ogromne zyski, większe od ropy. Gdyby wodociągi zostały sprywatyzowane to oczywiście nikt nie wpadnie na oczywisty pomysł, że wodę pitną można otrzymywać z odsalania wody morskiej lub chociażby skraplania pary wodnej zawartej w powietrzu.
Z drugiej strony też nie można ludziom dawać nieograniczonego darmowego dostępu do wody, za dużo by się marnowało. Wyjściem z sytuacji są wodociągi komunalne oraz określony przydział wody na mieszkańca (np. przydział dzienny, sumujący się w ciągu miesiąca - po przekroczeniu limitu następnego dnia znowu będzie woda). Gdy ktoś przekroczy przydział będzie płacić. Za to najbiedniejsi nie umrą z pragnienia, ani nie będą zmuszani kraść wody.
Z elektrycznością podobnie jak z wodą - przydział i opłaty po jego przekroczeniu. Ostatnio z powodu katastrofy elektrowni atomowej w Fukushimie rządy stały się przychylne odnawialnym źródłom energii (wiatrowa, słoneczne, geotermalna, wodna). I za żadne skarby nie prywatyzować tego!
Teraz kwestia mieszkań. Tu się robi ciekawie.
Ich budowa jest kosztowna ale zastanawiało mnie, czy poziom cen utrzymywany jest celowo. Czyli, czy nie może być jakiś technologii taniego budowania. Może jakieś elementy ze styropianu, składane ze sobą niczym klocki, później cement wlewany w otwory. Albo jakieś gotowe całe elementy konstrukcyjne z innych materiałów, które po prostu się zestawia ze sobą, skręca lub skleja. Wtedy postawienie domku trwałoby kilka dni. Dla zmniejszenia kosztów domki byłyby łączone w kompleksy mieszkalne. Jedna fabryka elementów konstrukcyjnych mogłaby zaspokoić zapotrzebowanie całego kraju, lub wręcz kontynentu. Masowa produkcja to minimalna cena. Takie domki można byłoby przydzielać każdemu chętnemu pod warunkiem, że nie ma już prywatnego mieszkania (np. w promieniu 20km). Po śmierci domki wracałyby do puli mieszkań, z pierwszeństwem przydzielenia członkom rodziny zmarłego.
Na wszelki wypadek domki byłyby zestawiane w niemal samowystarczalne osiedla, ze szkołami, uczelnią wyższą dysponującą laboratoriami, biblioteką-bazą danych, ośrodkami kulturalnymi, szpitalem. Po latach, gdy inne domy w okolicy byłyby wyburzane, te osiedla przekształciłyby się w miasteczka.
Firmy budowlane zapewne by to wkurzyło, gdyż zostałby im tylko rynek luksusowych apartamentów dla bogaczy. Ale trudno, taki jest biznes - producenci dorożek też musieli zmienić branżę po wynalezieniu samochodu.
Wbrew pozorom takie rozdawnictwo mogłoby się okazać korzystne finansowo, oczywiście jeśli pieniądze by przetrwały kryzys:
- Znacznie zmniejszyłaby się przestępczość, bo każdy miałby zapewnione podstawowe warunki bytowe. Wtedy też przestępcy nie mieliby żadnego wytłumaczenia, sądy nie musiałyby bawić się w ustalanie okoliczności łagodzących.
- Brak powstawania slumsów i aktywizacja ludzi z marginesu społecznego. Najgorsze co można zrobić, to skreślać ludzi i spychać ich do dzielnic biedy, skąd już się nie wydostaną. W Warszawie na jednym osiedlu znacznie zmniejszono agresję i przestępczość wśród młodzieży, po prostu urządzając im klub sportowy.
- Rozwiązanie problemów systemu emerytalnego - emerytury byłyby niepotrzebne! Emeryt zawsze dostaje zbyt niską emeryturę, ledwo starcza na opłacenie rachunków, żywność i lekarstwa. W prezentowanym systemie emerytury nie musiałyby być wypłacane, bo emeryci mieliby zapewniony byt. Nie jakieś pokoiki w domu starców, ale własne mieszkania. Składki emerytalne byłyby niepotrzebne, a jak ktoś sobie by coś odłożył na starość, miałby na własne wydatki. Gdyby jednak nie odłożył, to też by spokojnie żył, tylko nie miałby z czego robić zakupów i jeździć na wczasy.
Choć jak znam życie, przy budowie tych osiedli takie byłyby przekręty, że głowa mała, wcale by tanio nie wyszło. Może Chiny, Rosja, Białoruś lub Arabia Saudyjska podchwycą pomysł? Tam jak władza każe to trzeba wykonać, nie ma marudzenia.
Ostatnio w Zjednoczonych Emiratach Arabskich powstaje prototyp takiego miasta przyszłości, ale zapewne przeznaczonego dla najbogatszych:
Ma pomieścić 50 tysięcy mieszkańców, dodatkowo 40 tysięcy dojeżdżających do pracy. Brak samochodów z napędem spalinowym. Całość energii będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych, a woda odsalana. Koszt budowy to bagatela 20 miliardów dolarów, ale pieniądze się nie liczyły.
Domyślam się, że przy masowej produkcji elementów do budowy takich miast koszty znacznie by spadły. Chociaż co się ograniczać, rząd może wziąć kredyt. Jak system upadnie nie będzie ani gdzie, ani czym go spłacać. Już Polska rozwaliła komunizm, przyszła pora na kapitalizm:)
---dodane---
Chyba właśnie wynalazłem miasta produkowane seryjnie.
Do budowy potrzebne są standardowe elementy, które później zestawia się w różnie konfiguracje. Również całe miasto miałoby budowę modułową. Wymagany byłby materiał podobny do pumeksu, a jednocześnie lekki (łatwy transport elementów). Jakaś ceramika, aby był dobrym izolatorem termicznym. Wtłaczałoby się do formy, po zastygnięciu powstawałby gotowy element. Może chemoutwardzalny (dwie substancje mieszane ze sobą przed wtłoczeniem do formy), a może jakieś właściwości akwareli (samochody i modele maluje się farbami akwarelowymi, można je rozcieńczać w wodzie, po wyschnięciu są nierozpuszczalne). Ciekawe wyzwanie dla materiałoznawstwa, ale zapewne da się coś takiego opracować.
---jeszcze dodane---
Kwestia darmowej elektryczności i wody może być niezrozumiała. Otóż w przypadku wody i energii odnawialnej nie ma znaczenia, czy społeczność zużyje 1 jednostkę (dowolna miara), 10 jednostek, 100 jednostek. Koszty pozyskania są takie same, koszty budowy i eksploatacji infrastruktury również.
Jest dziura w ziemi, jest pompa i jest rura. Czy mniej, czy więcej wody zostanie wypompowanej z tej dziury, koszty całego przedsięwzięcia pozostają praktycznie bez zmian. To jakby ktoś miał studnię - czy myje się dwa razy dziennie, czy raz w miesiącu, finansowo bez znaczenia (w uproszczeniu, gdyż infrastruktura powinna zostać obliczona na średnie i szczytowe zużycie medium, im są większe tym wyższy koszt jej budowy).
Większość wody i elektryczności zużywa przemysł, to on ponosiłby opłaty. Nie kosztowałoby go to więcej niż dotychczas, tym bardziej że nie byłoby podwyżek cen.
Kwestię limitów można byłoby rozwiązać w ten sposób, że domowe liczniki wody i energii miałyby przełącznik. W jednym położeniu sygnalizowałyby wyczerpywanie się limitu a później rozłączały (do następnego dnia, kiedy byłby nowy limit dzienny - jak wspominałem limity powinny być dzienne, z sumowaniem niewykorzystanego w skali miesiąca, nie można ludzi na długo odciąć od wody), w drugim po przekroczeniu limitu naliczałyby opłaty za wykorzystane medium.
To co proponuję to nie jest socjalizm. Po prostu każdy człowiek ma prawo do minimum tego, co jest niezbędne dla życia - czyli mieszkanie, woda, żywność, czy nawet dostęp do elektryczności i sieci informacyjnej (internetu). A technika na to pozwala. Te sektory powinny być częściowo wyłączone z gospodarki rynkowej. Bez wody nikt nie przeżyje, więc monopol na dostawy oznacza możliwość dowolnego podnoszenia ceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz