Wczoraj rano w Jedynce toczyła się dyskusja, czy przypadkiem producenci urządzeń specjalnie nie zaniżają ich trwałości. Padło zdanie, że to niemożliwe, byłoby to zbyt grubymi nićmi szyte. Akurat jechałem samochodem do Warszawy i nie mogłem napisać SMS-a, więc może na blogu skomentuję.
Otóż jak najbardziej, to oczywiste iż celowo zmniejsza się trwałość produktów, aby nakręcić sprzedaż nowych. To żadna tajemnica, po prostu producenci się tym nie chwalą (nie mają czym).
Każdy w miarę rozgarnięty inżynier potrafi oszacować średni czas życia swojego dzieła, to jedna z podstawowych cech branych pod uwagę przed przystąpieniem do wykonania projektu. Od tego zależy faza projektowania, dobór podzespołów i cechy samej konstrukcji. To też bardzo ważny parametr w przygotowywaniu biznesplanu, menedżerowie firm muszą wiedzieć jaka jest trwałość wyrobów.
Istnieje dziedzina nauki zajmująca się przewidywaniem czasu życia produktu. Głównie oparta na statystykach matematycznych. Oczywiście nie da się dokładnie przewidzieć, kiedy konkretna sztuka wyrobu odmówi posłuszeństwa, gdyż jest to zmienna losowa, zależna od wielu czynników (m.in. warunków eksploatacji). Ale z dużym prawdopodobieństwem można oszacować, jaki jest czas eksploatacji większej partii wyrobu. Jedne sztuki popsują się później, inne nieco wcześniej.
Przykładowo (w zależności od przyjętego modelu matematycznego), jeżeli średni czas życia danego urządzenia wynosi 12 lat (w tym czasie popsuje się 50% z partii produktu), to po 14 miesiącach będzie sprawnych 90%, a po 5 latach 65% ogółu. Różni się to w zależności od typu produktu i wyników testów eksploatacyjnych próbek. Dzięki temu producent może oszacować zapotrzebowanie na rynku w przyszłości oraz optymalnie rozplanować sieć serwisową (z góry wiadomo jakie podzespoły i w jakiej ilości dostarczyć serwisantom). Zazwyczaj to się sprawdza, chyba że wynajęci Chińczycy popełnili błędy w produkcji.
Zalecenia serwisowe w karcie gwarancyjnej pojazdów nie są wyssane z palca, wynikają z podobnych szacunków. Analogicznie jest z samolotami, tam wymienia się podzespoły po ustalonym z góry czasie eksploatacji chociaż są sprawne, aby zminimalizować ryzyko uszkodzenia podczas lotu.
W przypadku urządzeń powszechnego użytku projektuje się je tak, by za bardzo się nie psuły w okresie gwarancyjnym. A później mogą, nawet powinny. Może bez przesady, te 4 lata eksploatacji to minimum przyzwoitości. Ale im dłuższy przewidywany czas życia, tym wyższa cena, dlatego produkty o lepszej jakości są wyraźniej droższe pomimo identycznych parametrów.
To nawet nie kwestia samych kosztów produkcji (np. kondensatory elektrolityczne o wyższej trwałości są o grosze droższe od standardowych), ale długoterminowych szacunków. Jeśli produkty mają być dwukrotnie dłużej eksploatowane, to producent musi dwa razy więcej zarobić na jednej wyprodukowanej sztuce, by mu wyszło na to samo, przecież ma koszty własne i nie może dopłacać do interesu.
Niestety, klienci o tym nie wiedzą, kierują się ceną i na własne życzenie napędzają koniunkturę na tandetę. A kto tanio kupuje, ten dwa razy kupuje.
Żadna też tajemnica, że specjalnie projektuje się tak, aby utrudnić naprawę poza autoryzowaną siecią serwisową lub całkowicie uniemożliwić, wyprodukować jednorazówkę której nie opłaca się naprawiać. To też zalecenie menedżerów, często drobna zmiana w konstrukcji wystarczyłaby, aby umożliwić wymianę najbardziej awaryjnego podzespołu.
Choć z drugiej strony sami klienci też potrafią się szybko znudzić i chcą kupować nowe (tzw. moralne zużycie), nie opłaca się zwiększać trwałości czegoś, co i tak wcześniej zostanie wyrzucone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz