czwartek, 21 września 2017

DIY - budowa instalacji słonencznej w praktyce

Zamontowałem sobie na barierce balkonu ogniwo słoneczne:
60W monokrystaliczne, bo takie okazało się najtańsze (40W kosztowało zaledwie 50zł mniej, a 80W było niemal dwukrotnie droższe).

Wisi na południowo-zachodniej stronie budynku. Pionowo, bo tak było najłatwiej zamontować. Słońce z tej strony budynku zaczyna się pojawiać około godziny 11 rano.
Taniej było kupić większe ogniwo, niż bawić się w jakieś stelaże odchylające je od pionu, a przy okazji w zamierzeniach ma się nieco zrównać ilość energii generowanej w lato, przy wysokim słońcu, oraz zimą, przy niskim słońcu.

Przykręcone śrubami m6, długości bodajże 4cm (trzeba uważać na długość, dłuższe się nie mieszczą), fabryczne otwory w szkielecie aluminiowym ogniwa miały 8mm, ale użyłem cieńszych śrub, ze względu na możliwe odchyłki odległości przy wierceniu otworów w barierce. Pomiędzy łepkiem śruby a szkieletem jest podkładka metalowa (aby zwiększyć powierzchnię przylegania i zapobiec uszkodzeniu otworu montażowego), między szkieletem a barierką balkonu dystansująca podkładka plastikowa (przyklejona wcześniej superklejem do barierki, po nałożeniu na śrubę przechodzącą przez otwór w celu wyrównania, bez tego trudno było trafić bez odpadnięcia podkładek), po stronie nakrętki znowu jest duża podkładka metalowa, oraz podkładka zapobiegająca odkręceniu.

Do ogniwa wtykami MC4 przyczepiony jest kabel. Taki zwykły sieciowy, w okrągłej izolacji, na 230V/10A.
Na wystającą izolację żył nałożone są koszulki termokurczliwe, aby zwiększyć średnicę (pasuje do oryginalnych złączy MC4, podróbki gorzej sobie radzą z niewielką średnicą przewodów i mogą być nieszczelne), kolejny kawałek na zakończenie też zewnętrznej izolacji przewodu.
Do zakręcenia złączy okazały się niezbędne specjalne klucze, choćby plastikowe.
Choć może lepiej było przed montażem spróbować otworzyć puszkę, może tam dałoby się dociągnąć kabel, bez kombinowania ze złączami MC4.

Kabel idzie po balkonie w plastikowej rynience i wchodzi do pomieszczenia przez otwór wywiercony w ścianie wiertłem 8mm i długości jakieś pół metra (!). Na zewnątrz otwór został uszczelniony klejem termicznym, takim z pistoletu do klejenia.
Niedaleko otworu wewnątrz budynku, na kabel nałożony jest filtr ferrytowy, by trochę zmniejszyć ilość zbieranych zakłóceń radiowych.
Wewnątrz kabel zakończony jest wtykiem okrągłym 5,5mm/2,1mm.

Zastanawiałem się też nad złączem SAE, jednak ostatecznie został wtyk okrągły, jak w zasilaczach. Przy kontrolerze ładowania jest podłączony kabelek z pasującym gniazdem okrągłym, łatwo odczepić ogniwo i podłączyć zasilacz sieciowy transformatorowy niestabilizowany 15V lub 12V (koniecznie NIESTABILIZOWANY, stabilizowane się nie nadają). Na wyjściu mostka diodowego takiego zasilacza napięcie szczytowe jest rzędu 18...21V, co umożliwia ładowanie akumulatora.
Ze względu na mostek diodowy na wyjściu zasilacza można by spróbować jednocześnie podłączyć równolegle ogniwo słoneczne i niewielki zasilacz sieciowy, co umożliwia ładowanie przy braku nasłonecznienia.

Kontroler ładowania przyczepiłem dwustronną taśmą klejącą do akumulatora żelowego (12V/20Ah):
W ten sposób powstało zwarte, przenośne źródło zasilania. Można odczepić ogniwo słoneczne i akumulator przenieść gdzie indziej (na fotografii nie ma jeszcze doczepionego krótkiego kabelka wejściowego 5,5mm), oraz ładować z innego ogniwa słonecznego (np. przenośnego) lub zasilacza sieciowego niestabilizowanego 12...15V.
Pod akumulatorem doklejone są 4 gumowe nóżki.

Na fotografii do wyjścia 12V/5A doczepiony jest kabelek zasilający z końcówką okrągłą, taki akurat był mi potrzebny do różnych sprzętów (gotowe kabelki z różnymi złączami są dostępne do zasilaczy laptopów), ale można użyć np. kabelka z gniazdem zapalniczki samochodowej.
Kontroler ładowania ma też wyjście USB 5V/1,2A, dzięki czemu można naładować np. telefon komórkowy, lub użyć ładowarki USB do akumulatorków NiMH. Na co dzień to wyjście wykorzystuję do zasilania lampki nocnej z kabelkiem USB.

Pierwotnie instalację zamierzałem użyć do zasilania radiostacji domowej i lampki nocnej, a awaryjnie do ładowania różnych sprzętów przez USB. Jednak nie mam jeszcze radiostacji domowej (cóż, koszty...), więc służy do zasilania radiobudzika-skanera radiowego i lampki nocnej.
Radioodbiornik dosyć wredny, bo stale pobiera około 250mA przy 12V (czyli do 3...4W), niezależnie czy jest włączony, czy wyłączony. Odłączenie wtyczki zasilania też nic nie da, bo ma bateryjki podtrzymujące 4xAA/R6 i wtedy podobną ilość energii będzie czerpał z tych bateryjek, do ich wyczerpania. Wyjąć bateryjek też nie za bardzo można, bo służą również do podtrzymywania zegarka i trzeba by go od nowa ustawiać.

Ten ciągły pobór energii czasem jest problemem przy pochmurnej pogodzie.

Wnioski:

W Polsce występują duże wahania nasłonecznienia. W słoneczny dzień otrzymywana energia może przekroczyć 2,5A (40...50W), w bardzo pochmurny spada do 0,15A lub mniej. A pochmurny dzień, kiedy nie widać nawet w którym miejscu znajduje się słońce, może być kilka kolejnych dni.
Akumulator starczający na minimum 2...3 dni zasilania okazuje się nieco zbyt mały. W słoneczny dzień naładuje się do pełna około południa, przez resztę dnia energia z ogniwa słonecznego jest marnowana, a przy kilkudniowym zachmurzeniu poziom naładowania systematycznie spada i po 3...4 dniach bez słońca może dojść do całkowitego rozładowania akumulatora.
Więc w praktyce akumulator powinien być większy, obliczony na minimum 7 dni zasilania bez doładowania. W końcu trafi się słoneczny dzień i znowu się naładuje.
Lepszy jest większy akumulator, z zapasem energii wystarczającym do nastania najbliższego słonecznego dnia, niż większe ogniwo słoneczne, które mogłoby dać więcej energii w pochmurny dzień, bo w słoneczny dzień tej energii będzie po prostu za dużo.

Brak komentarzy: